Pocztówki z biznesowej prowincji

Finanse dla Firm wędrując wzorem Kolberga po kraju docierają często na polską prowincję. A jest tej prowincji w Polszcze jeszcze wiele, jeśli po pojęciem „prowincja” rozumieć brak dróg bitych, stacji kolei żelaznych, telegrafów, zajazdów etc., co w tłumaczeniu na dzisiejszy język oznacza brak dobrych i szybkich dróg, stacji PKP, regularnych autobusów i słaby zasięg telefonów i internetu. O ile jednak Kolberg badał polski folklor, to my jesteśmy tropicielami rodzimego biznesu.

Zdarza nam się w czasie biznesowych podróży znajdować w takich prowincjonalnych miejscach, wśród pól i lasów, gdzie pustkowia takie, że nawet wrony zawracają… tętniące życiem firmy. Przedsiębiorcy działający z sukcesem w takich szczególnych warunkach „otoczenia biznesu” zasługują na szczery podziw i uznanie. Prowadzenie zakładu produkcyjnego na skalę nieco większą niż prosty warsztat wobec nie-mocy energetycznej, braku rury z gazem, że o wodociągu i kanalizacji nie wspomnieć to nie prowadzenie biznesu, a działalność wyczynowa. Te firmy są ostatnią nadzieją na pracę dla kwiatu miejscowej ludności w wielu produkcyjnym, zwłaszcza dla młodzieży, której nie muszą budzić koszmary senne związane z wizją porzucenia rodzinnych stron w pogoni za pracą w obcym mieście.Warto postawić pytanie, jaka jest w stolicy wiedza o stanie i warunkach życia poza-stolicznych. Wiele wskazuje na to, że obraz prowincji postrzegany z wysokości Warszawy jest zdeformowany i niepełny, a tym samym nieprawdziwy. Na potwierdzenie tego przywołany fakt autentyczny pełniący tu rolę anegdoty. Przed kilkoma laty pewna pani prezes organizacji z charakteru swego probiznesowej (dane znane redakcji) udzielała wywiadu w telewizorze. Rozmowa szła właśnie o warunkach do prowadzenia biznesu na prowincji, w tym na wsi (jakby ktoś nie wiedział, to prowincja dzieli się na wiejską, miejską i podmiejską). Tezą redaktora prowadzącego było, że ten biznes, nawet najmniejszy, jest bardzo trudno uruchomić (bo skąd wziąć pomysł no i za co?), a co dopiero utrzymać (czytając ze zrozumieniem: zarobić, zapłacić podatki, utrzymać się…). I to w okolicznościach biznesowych takich, gdy autobus jeździ raz dziennie, tzn. jednego dnia rano, drugiego wieczorem, a trzeciego nie dojeżdża wcale. Okazało się, że według wywiadowczyni to wszystko to prosta sprawa jest: organizujemy lokal, urządzamy kawiarenkę, inwestujemy w ekspres, parzymy kawę, pieczemy własnej roboty ciasto, ludność okoliczna przychodzi, kupuje, a to co zostanie, dowozimy do najbliższej miejscowości, gdzie takich cymesów nie ma. Zarobione pieniądze inwestujemy w kolejny lokal w sąsiedniej wsi itd. A pomysł stąd, że Polacy piją coraz więcej kawy. To prawda, ale tylko to. Bo na tzw. prowincji kawę parzy się w domu po turecku w kubku, a ciasta jada głównie własnej roboty. W stolicach pomysł się sprawdza, co widać.

Jest szereg inicjatyw, które mają na celu wspieranie biznesu na prowincji. I tak mapa pomocy regionalnej zapewnia większy poziom wsparcia w rejonach z większym bezrobociem (patrz także program Polska Wschodnia). W programie Polska Strefa Inwestycji wskazano 112 miast tracących funkcje społeczno-gospodarcze, gdzie są stworzono bardzo preferencyjne warunki dla firm, które chcą zainwestować i uzyskać ulgę w podatku PIT/CIT. Jest jeszcze kilka różnych inicjatyw w programach rolniczych UE. Jednak jest to wsparcie dedykowane bezpośrednio przedsiębiorcom. A do tanga trzeba dwojga. Oprócz pomysłowych, odpornych i zaradnych przedsiębiorców biznes do rozkwitu potrzebuje szeroko rozumianej infrastruktury. Obecnie bodajże najważniejszą autostradą łączącą prowincję ze światem jest autostrada internetu. Tego przedsiębiorca nie załatwi sam. To trzeba mu zapewnić. W parze z tym powinny pójść dodatkowe zwolnienia podatkowe stanowiące rekompensatę za prowadzenie działalności w szczególnie trudnych warunkach i okolicznościach, gdzie wspomniane wrony latają. A jak to się da załatwić, to i na kawę będzie i czas, i nastrój. Ku rozwadze Państwu w stolicy.

Podziel się