Odlotowa Unia Europejska

O absurdach wymyślanych przez unijnych urzędników napisano już tomy, w internecie przykładów można znaleźć bez liku już po jednym kliknięciu. Nie będziemy przywoływać już klasyków, jak stopni krzywizny banana, rozróżnienia brukwi od rzepy, dlaczego ślimak jest rybą i konieczności schodzenia z drabiny tyłem tudzież wymogów dla pewnego artykułu antyprokreacyjnego powszechnego użytku z gumy, który musi wytrzymać …no nie uwierzycie, ile litrów oraz że marchewka to owoc, a także o zaleceniach używania „języka neutralnego płciowo” itd., ale jakby co to każdy z łatwością znajdzie coś dla siebie.

Sprawy przestają jednak być zabawne, gdy unijni biurokraci w swym poczuciu nieokiełznanej totalnej omnipotencji (to nie jest nawiązanie do tego no… w akapicie powyżej) poczuwają się do bycia ekspertami najwyższych lotów osiągającymi poziom wyroczni delfickiej w sprawach, o których nie mają w rzeczywistości pojęcia.

O elektrykach

Kilka ostatnich przykładów. Jak wiadomo w ramach szalonej polityki Europejskiego Zielonego Ładu, i zgodnie z jedną z dyrektyw programu „Fit for 55” nota bene już przegłosowaną przez Parlament Europejski (btw – ciekawe, jak głosowali nasi przedstawiciele w PE) tylko do 2035 r. na terenie UE będzie można rejestrować nowe samochody spalinowe. Potem nastąpi era szczęśliwości i będziemy musieli przesiąść się do samochodów elektrycznych. Nie tak dawno opublikowano tu i ówdzie wywiad z prezesem Mazdy, który mocno odniósł się do tego pomysłu: „… naprawdę ogromna szkoda, że dokonano już wyboru nowej technologii napędu. Zazwyczaj do największych innowacji dochodzi, kiedy wyznacza się cel, ale nie mówi inżynierom, jak go osiągnąć. Mam duży problem z tym, że politycy wskazali na drogę do osiągnięcia celu. Czy naprawdę mamy odrzucić wszystko inne? Nawet technologie, o których jeszcze nie wiemy? Uważam, że to hańba dla polityków. To nie jest ich zadanie. Ich zdaniem jest domaganie się zeroemisyjnej przyszłości, ale droga do niej powinna opierać się na kreatywności i przedsiębiorczości”. I w innym miejscu: „Japończycy również wyznaczyli cele neutralne pod względem emisji dwutlenku węgla, ale obejmują one pewne biopaliwa i zielony wodór, i są gotowi zobaczyć rzeczy, które są nowe, ale nie są jeszcze całkiem gotowe.” Podobne stanowisko reprezentuje szef Toyoty. Nawet niemieckie związki zawodowe mają krytyczny stosunek do stanowiska PE, no bo kogo w ubożejącej Europie będzie stać na kupno nowego elektryka?

Na głowie jest również postawiona sprawa produkcji prądu z fotowoltaiki i wiatraków. Fundamentalnym wyzwaniem dla nauki i przemysłu powinno być rozwiązanie wdrażające na przemysłową skalę możliwości magazynowania energii, a dopiero potem zintensyfikowanie wytwarzania prądu ze słońca i wiatru, nie zapominając o modernizacji sieci przesyłowych. Ale polityczne zapotrzebowanie było na prąd z OZE, więc wyszło, jak widać.

O pestycydach

I już mieliśmy napisać, że oczekiwanie kreatywności od UE to nieporozumienie, kiedy przypomnieliśmy sobie o aż nadto kreatywnym podejściu urzędników UE do odejścia od stosowania pestycydów w rolnictwie, zarówno środków ochrony roślin, jak i nawozów sztucznych. KE chce ograniczyć do 2030 r. o 50 proc. stosowania pestycydów chemicznych i zastąpić je różnorodnymi metodami ekologicznymi. Może kraje zachodniej Europy zaczną te przemiany od siebie: „…zużycie substancji czynnych na hektar   w Holandii wynosi 8 kg/ha, w Irlandii i Belgii (po 6,8 kg/ha), we Włoszech 6,5 kg/ha, w Portugalii 6 kg/ha”. „Średnia dla Polski wynosi 2,5 kg/ha, co plasuje nas na 13 miejscu, obok Węgier.” No ale jak wszyscy to wszyscy, Polska też, więc zmniejszenie tej średniej o połowę zdecydowanie zmniejszyłoby plony, więc trzeba byłoby …importować z Zachodu. Czy nie lepiej skupić się na rozpowszechnieniu zasad integrowanej ochrony roślin, której przestrzeganie także na Zachodzie jest fikcją, co potwierdzają badania. Wybitnym ekspertem ds. ograniczenia stosowania pestycydów w rolnictwie objawiła się osoba … a nie, nie Grety T. nominatki do Nobla AD 2023, tylko nie kto inny jak nasz ulubiony zielony ekologiczny guru ds. Frans T., współautor „Fit for 55” i wszystkich zjawisk toksycznych dla europejskiej gospodarki wynikających z tego programu.

O plagach egipskich

Warto byłoby przypomnieć fanom ekologicznego rolnictwa, że gdy było ono „eko”, to w takiej Irlandii w 1845 roku zaraza ziemniaka zniszczyła 40 proc. upraw, wskutek czego „do 1848 roku ośmiomilionowa wcześniej populacja kraju spadła do zaledwie sześciu i pół miliona mieszkańców. Była to największa klęska głodu, do której doszło w czasach pokoju w nowożytnej historii Europy.” Ta zaraza do dziś ma się znakomicie i bez fungicydów nie jadalibyśmy frytek. Dziś polscy sadownicy nie byliby nr 1 w Europie i 3 na świecie w produkcji jabłek. Może ekoterroryści nie mają świadomości, że nawozy sztuczne, a później chemiczne środki ochrony roślin zredukowały obszar głodu na świecie, a nawet wyeliminowały go z krajów rozwiniętych (pomińmy problem nierównomiernej dystrybucji i dostępności do żywności w skali świata, bo to odrębny temat).  Postępująca susza i prognoza bardzo upalnego lata (takie ma być w tym roku) każe przypomnieć o szarańczy, która już kilkakrotnie gościnnie nawiedzała Europę, choćby w ub. roku od Hiszpanii po Rumunię i południową Rosję (najlepsze ziemie), czyniąc szkody na setkach tysięcy hektarów. O jej szkodliwości jest już w Biblii (Ks. Psalmów 105:31-37, Biblia Warszawsko-Praska): „Rozkazał i przyszła szarańcza i świerszczy niezliczone mnóstwo. Zjadły one wszystko, co zielone w kraju, zniszczyły wszystko, co rosło na polach.”

O stonce  

W Polsce już w całkiem współczesnych czasach podobne plagi zawdzięczaliśmy anglo-amerykańskim imperialistom, którzy wg władzy ludowej stonkę ziemniaczaną zrzucali z samolotów. Pierwszy masowy desant stonki objawił się na ziemniaczanych polach w 1950 roku, a na front walki z tym chrabąszczem rzucono sojusz robotniczo-chłopski wsparty młodzieżą szkolną i studencką, walczący ze szkodnikiem metodą ręczną poprzez zbieranie do butelek z naftą. Wprawdzie wieczorami po robocie w ramach klasowych zajęć integracyjno-szkoleniowych i pogłębianych badaniach nad wyższością bimberku z ziemniaków nad takowym z żytka chłopi indagowani o te desanty stonki pukali się w czoło znacząco, co jednak nie przeszkodziło w tymże 1950 roku rządom ościennych krajów budujących socjalizm wysłać not protestacyjnych do źródła zła, czyli do USA (serio!). Już wtedy socjalistyczni politycy wiedzieli lepiej i tak im pozostało do dziś, zwłaszcza w skansenie socjalizmu wiecznie żywego, czyli w UE. Nota bene stonkę opanowano dopiero około 1960 roku po wprowadzeniu antyimperialistycznych preparatów chemicznych –  dla ciekawych szczegółów.

A propos owadów – warto wspomnieć, że już kilka lat temu KE zorganizowała przetarg (za 3 mln euro) na naukowe zbadanie „wszelkich aspektów wykorzystania insektów jako potencjalnego źródła żywności”. Badacze mieli sprawdzić, czy możliwa jest hodowla owadów w celach zastosowania w zrównoważonej diecie i ocena tegoż na ludzkie zdrowie.  No i co, okazuje się, że temat wobec szansy na kryzys żywnościowy jak znalazł: „Szarańczę wrzucamy na gorący tłuszcz. Smażymy bardzo krótko, do momentu zrumienienia. W przeciwnym razie będzie zbyt twarda i pusta.” Warunek – uwaga, potraktowana pestycydami jest uznana za niejadalną. Więc o to chodzi z tym ograniczeniem stosowania pestycydów?

O lasach

Skrajnie ekologiczny odłam socjalistów w PE postanowił też zatroszczyć się o europejskie lasy, zwłaszcza polskie, zamierzając przejąć nad nimi władztwo. Jak dotąd w temacie „lasy” UE regulowała m.in. kwestię wycieraczek w ciągnikach leśnych, ale postanowiono iść dalej. Kilka dni temu „w Parlamencie Europejskim odbyło się głosowanie dot. proponowanych przez europarlament zmian dot. wyłączenia lasów z kompetencji krajowych i przeniesienie ich tzw. do kompetencji dzielonych (art 4. TFUE).” Przypomnijmy, że 80% lasów w Polsce to lasy państwowe, co jest ewenementem w skali UE, a gospodarka leśna może być w wielu obszarach uznana za wzorcową, o czym świadczy choćby to, że od II WŚ powierzchnia lasów zwiększyła się z 20 proc. do ponad 30 proc. terytorium kraju, a także odnotowuje się przyrost masy drzewnej, czyli nasze lasy są coraz starsze. Do pomysłu leśnych ludków z UE krytycznie odnieśli się też leśnicy ze Szwecji i Finlandii. Słychować, że leśna troska UE to kolejny krok planu pełzającej federalizacji socjalnej i socjalistycznej Europy, ale komu wierzyć, nie wiadomo. Nam przypomina się tylko nieudana przed kilkoma laty koncepcja sprywatyzowania LP, której nieudanie zawiodło niektóre środowiska. Może próbują inaczej?

Póki co tyle i to skrótem na temat nowinek w PE, z pewnością jeszcze nie raz dadzą nam pretekst do poinformowania o kolejnych kreatywnych pomysłach. Zadbajmy więc o to, aby kury miały się lepiej i „pazurami stały do przodu”, może chociaż one tak bardzo nie odlecą.

Podziel się