Ukraina – gdzie był Zachód? Gdzie my?

Brutalna agresja Rosji na Ukrainę jest dla nas kapitalną lekcją, z której nauki powinny być głęboko wyryte w świadomości każdego Polaka i nie tylko. Okazało się z całą mocą, jak kruchy jest porządek współczesnego świata, jak bezsilne są demokratyczne instytucje demokratycznie zobojętniałych społeczeństw, których rządy i ich przedstawiciele realizują własne partykularne interesy podporządkowane najwyższemu bóstwu – złotemu cielcowi. Festiwalowi hipokryzji towarzyszyły żenujące wypowiedzi, deklaracje, rozważania o udzieleniu…, wezwania, apele polityków, którzy próbują zbić na swych wystąpieniach kapitał, bo za chwilę wybory, szanse na reelekcje, na posadę w strukturach… (tu wpisz dowolną od MFW, ONZ do spółek np. Gazpromu itp.). Europejczycy oglądają w komórkach sceny z wojny osamotnionej Ukrainy (a za chwilę Polski, Finlandii, Litwy, Łotwy, Estonii, Gruzji) jako szczególne show… w przerwach między sportem, modą a prognozą pogody. Jeszcze wczoraj nie wychodzili na ulice w manifestacjach poparcia obrońców walczących o obronę niepodległości, nie ustawiali pikiet pod ambasadami Rosji, nie wzywali swych rządów do aktywnej, a nie pozorowanej pomocy obrońcom przekraczającej 5 tysięcy hełmów, nie wysłanych do dziś z powodu… braku adresu odbiorcy.

Przykładów tego typu obojętnych zachowań można przytaczać setki, ale przywołamy jeden: „Rada Bezpieczeństwa złagodziła też w ostatniej chwili brzmienie rezolucji, zmieniając słowo „potępia” na „ubolewa” z powodu agresji Rosji na Ukrainę.” Nota bene rezolucja nie została przyjęta wobec weta… Rosji, co pokazuje, jak tzw. globalna demokracja zapętliła się we własnych demokratycznych procedurach. Podobna pruderia towarzyszyła decyzjom Niemiec, wyczekujących na szybki Blitzkrieg  agresorów i blokujących rzadkie i ograniczone inicjatywy wsparcia militarnego Ukrainy.

Jeszcze wczoraj tekst powyższy oddawał wiernie rzeczywistość. Ale Ukraińcy przetrwali pierwsze uderzenie, marzenia barbarzyńców o Blitzkriegu zamieniły się w mrzonki, w Kijowie nie zawisły rosyjskie flagi i …trzeba było zmienić narrację. Przyczynił się do tego w ogromnej mierze wybuch społecznych manifestacji w Europie – ludzi zrozumieli, że nie oglądają w telewizji śniadaniowej reklamy kolejnej wojennej gry komputerowej, ale że to jest reality show. Tego już politycy nie mogli nie zauważyć – większość z nich byty politycznie zawdzięcza codziennej analizie wskaźników poparcia,  więc skali protestów nie dało się już zlekceważyć. I jeszcze ci cholerni Polacy, od razu w środku boju, urągający ospałym zachodnim demokracjom i wzywający do obrony granic Europy. Na chwilę pisania tego felietonu wydaje się, że Putinowi nie o to chodziło i skala reakcji go zaskakuje.

Mainstreamowym obrazkowym przekazom oglądanym przez Europejczyków w smartfonach towarzyszy narracja wskazująca władcę Rosji jako osobę odpowiadającą za całe zło. Jest to absurdalna teza  uwalniająca od odpowiedzialności wszystkich, którzy przyczynili się do wykreowania w geopolitycznym laboratorium osobnika, który tak jak wirus wymknął się spod kontroli przez świadomie bądź niechcący uchylone okno i wykorzystał wszystkie dane mu szanse na osiągnięcie obecnej postaci agresora o imperialnych ambicjach. Tych szans Putin otrzymał od tzw. Zachodu mnóstwo, skwapliwie je wykorzystał i zwielokrotnił ich efekty własnymi pomysłami, piekielną inteligencją i podstępem godnym wschodnich satrapów.

O jego przebiegłości i sprawności świadczy to, że robił to systematycznie od początku swej prezydentury na oczach całego świata, niczego nie ukrywając, ba, zapowiadając swoje aspiracje przywrócenia Rosji roli mocarstwa globalnego w co najmniej dawnych granicach. Jednocześnie wielcy tego świata doskonale znali CV rosyjskiego prezydenta i ścieżkę jego kariery (dla zainteresowanych i polityków – znakomita książka „Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina, Krystyna Kurczab- Redlich, Warszawa 2016) i mimo to nie znajdowali oni niczego, co miałoby  odstraszyć ich od nawiązywania kontaktów z nuworyszem politycznych salonów.  Ale czyż mało obecnych fortun zwieńczonych wielkim nazwiskami zaczynało od przemytu,  niewolnictwa, handlu narkotykami, podbojów i wyzyskiwania kolonii, współpracy z mafiami, handlu żywym towarem, korupcji? W tym towarzystwie wspomniany towarzysz odnalazłby się świetnie, bo takie też były początki jego fortuny. A ilu zdobywców fortun legalizowało je przechodząc do polityki, dającej często szanse na większe biznesy robione już w białych rękawiczkach? Więc można było powiedzieć „Witamy w klubie”.

Budując swój wizerunek poklepywał się po ramionach z prezydentami, kanclerzami i koronowanymi głowami. W 2003 roku gościł u królowej Elżbiety II (nic nadzwyczajnego, Lech Wałęsa też na dworze tym bywał), w Watykanie kilkakrotnie  spotykał się z papieżami: Janem Pawłem II (2 razy), Benedyktem XVI, który rzekł po spotkaniu: „To patriota chcący przywrócić Rosji status mocarstwa”, Franciszkiem (3 razy), od którego otrzymał w 2015 roku medal Anioła Pokoju. W 2007 roku (za Busha jr.)  Putin został człowiekiem roku 2007 amerykańskiego tygodnika „Time” za „wyjątkowe osiągnięcia przywódcze przy przejęciu kraju pogrążonego w chaosie i doprowadzeniu go do stabilizacji”. Niewiele brakowało, aby prezydent Rosji został laureatem… nagrody Nobla, do której był nominowany w 2013 roku, ale patriotyczne działania w 2014 r. na rzecz umocnienia rosyjskich wpływów w Donbasie, Ługańsku i Krymie zniweczyły te zakusy. Warto wspomnieć, że przecież dwukrotnie do pokojowego Nobla nominowany Józef Stalin czy nawet Adolf Hitler. Witamy w klubie?

Równolegle umacniał międzynarodowe rosyjskie lobby. Media ostatnio ujawniły nazwiska byłych kanclerzy (Niemiec i Austrii), premierów, ministrów, dyplomatów, prezesów i dyrektorów z zachodnich państw i znanych wielkich spółek zatrudnionych w zarządach i radach nadzorczych rosyjskich spółek gazowych, naftowych itp. Tu najbardziej spektakularnym jest przypadek Gerharda Schrödera, który „w ostatnich tygodniach urzędowania podpisał z Rosją umowę o budowie Gazociągu Północnego pod dnem Bałtyku, omijającego Polskę, Ukrainę i kraje bałtyckie, by 3 miesiące później znaleźć się w radzie nadzorczej kontrolowanego przez Rosjan konsorcjum Nord Stream”. A to tylko wierzchołek góry politycznej i biznesowej, bo rosyjskie „wsparcie” otrzymują liczne fundacje, partie polityczne czy też konkretne osoby. O budującym przykładzie internacjonalistycznej współpracy donosiły swego czasu „Sunday Times” i Channel 4: „Za 10 tysięcy funtów dziennie brytyjski książę Kentu, kuzyn królowej Elżbiety II, Michael, był gotów umożliwić brytyjskim firmom dostęp do najbliższego otoczenia prezydenta Rosji, Władimira Putina”. Ale przecież na tym polega polityka.

Innym rodzajem lobbingu na rzecz Rosji jest aktywna obecność zagranicznego przemysłu i banków w Rosji. Swoje zakłady, fabryki, przedstawicielstwa ma tu większość liczących się globalnych marek, przy czym najliczniej jest reprezentowany kapitał niemiecki, który w Rosji zainwestował 30 mld euro i jest zaangażowany w ponad 6 tysiącach firm. To liczący się – wydawało się przed chwilą – bufor bezpieczeństwa, który miał skutecznie zabezpieczać  także rosyjskie interesy i rosyjskich oligarchów powiązanych z Kremlem, zresztą nie powiązanych w tej grze już dawno nie ma. Dowodem tego było niedawne ogłoszenie projektu lobbingowego realizowanego w Rosji z udziałem około 20 niemieckich koncernów i pod patronatem szefów MSZ Niemiec i Rosji pod hasłem „I Ty zostań mistrzem Rosji!”, a wśród uczestników nie zabrakło „wielkich nazw niemieckiej gospodarki”, jak Volkswagen i Mercedes, Siemens i Henkel, Lufthansa, Deutsche Bank, Schaeffler, SAP czy Metro, sieć handlu detalicznego Globus, producent maszyn rolniczych Claas itd. Warto dla kronikarskiej rzetelności dodać, że te biznesowe powiązania powstały jeszcze za czasów Związku Radzieckiego, a obalenie muru berlińskiego tylko je wzmocniło. A jeśli już mamy być rzetelni, to nie możemy zapomnieć, że historia tej współpracy sięga końca XVII wieku i w niczym jej nie przeszkadzały wojny, rewolucje i zmieniające się reżimy, ale to już inna opowieść.

Kolejnym obszarem budowania przewag było rosyjskie społeczeństwo. Wraz z odchodzeniem świadków i uczestników wydarzeń XX wieku pojawiła się możliwość i potrzeba napisania historii Rosji na nowo na użytek nowej władzy. A że oparto ją zakłamując fakty historyczne… toż to tradycyjny zabieg władców na okoliczność budowania jedynie słusznej mitologii gloryfikującej dokonania państw i ich carów, królów, prezydentów, sekretarzy… My doświadczyliśmy tego np. po II wojnie światowej, choćby gdy władza ludowa uzasadniała powrót Polski na tzw. prastare słowiańskie Ziemie Odzyskane, (a żeby już nie kalać własnego gniazda pomińmy bieżące próby nowej i jedynie słusznej redakcji polskiej historii najnowszej). W chwili słabości prezydent Jelcyn (1991 – 1999) przez chwilę dopuścił do okruchów demokracji w Rosji i na tejże niwie uchylił zamknięte na głucho rosyjskie archiwa państwowe, a także pozwolił na opublikowanie dwóch podręczników historii, w których napisano prawdę. To ważne więc przywołajmy to:  „Najnowsza historia powszechna 1914-1997” Aleksandra Kredera oraz „Historię ojczystą XX wieku” Igora Dołuckiego. Z lektury młody Rosjanin mógł dowiedzieć się prawdy o zbrodniach Stalina, Wielkim Głodzie na Ukrainie, pakcie Ribbentrop-Mołotow, Katyniu… Już w 2003 roku „Dołuckiego okrzyknięto zdrajcą i agentem CIA i już w 2003 r. podręcznik „siejący wrogą agitację” znalazł się na ministerialnym indeksie.” Prezydent Putin (kadencja 2000 – 2008) znakomicie się tu odnalazł: „podręcznik to świadome zaniżanie roli narodu radzieckiego, plunięcie mu w twarz”, „teraz fakty muszą budzić patriotyzm i uczucie dumy z własnej historii, własnego państwa. Musimy przy tym usunąć plewy i szumowiny, co przez te lata się nawarstwiały!”.

W ramach usuwania plew wprowadzono jedynie słuszne podręczniki, tworzące na nowo historię Rosji, Europy i świata, usprawiedliwiające komunizm, reanimujące kult Stalina. Na efekty powszechnej indoktrynacji nie trzeba było długo czekać:  „Odradzający się sentyment do dyktatora w całej okazałości uwydatnił się podczas agresji Rosji na Ukrainę. Podczas wielkiego natarcia latem 2014 roku młodzi żołnierze z 200. Brygady wymalowali na swoich czołgach hasła „Za Stalina!”. Czy dziwić się, że była zgoda na usprawiedliwianie rosyjskiej inwazję na Ukrainę, „przyrównując ją do obrony Związku Radzieckiego przed nazistowskimi Niemcami? W 2018 roku na tezę „Stalin był mądrym przywódcą, który uczynił z ZSRR potężne i zasobne państwo” pozytywnie odpowiedziało 57% ankietowanych. Popularność Stalina rośnie. W 2017 roku w rankingu najwybitniejszych Rosjan Stalin zdobył 1. miejsce, dopiero drugim był jego wielki fan prezydent Putin, natomiast 3. miejsce dla Puszkina to kapitalny dowód na tzw. rosyjską rozdartą duszę (tak tak, chodzi o tego Puszkina, Aleksandra Siergiejewicza, poetę, którego w innej epoce wywołał z zapomnienia inny poeta i bard Okudżawa w pięknej i dającej nadzieję pieśni „A przecież mi żal”). Na początku „pokojowej ukraińskiej ofensywy” ponad 30 proc. Rosjan poparło tę wojenną inicjatywę. Więc zastanawiamy się, czy wymiana dysków pamięci w umysłach młodych Rosjan nie kwalifikuje się jako zbrodnia przeciwko ludzkości? I czy to aby jest tylko wewnętrzna sprawa rosyjskiego państwa? Czy możemy sobie wyobrazić, co by było gdyby Niemcy, nota bene najbardziej dziś pacyfistyczny naród Europy, w podobnie masowy sposób gloryfikowali Hitlera? A przecież właśnie takie wychowanie młodzieży w Rosji i idąca od góry akceptacja Stalina jako Rosjanina Roku nie budziła żadnych reakcji zachodnich społeczeństw, bo o politykach i ich moralności co najmniej podwójnej już było. Gdzie byliśmy?

Obok powszechnej wybielającej narracji polityczno-biznesowej typu „to nie ja/my, to Putin” pojawia się w mainstreamie ochota obciążania odpowiedzialnością za ukraiński kryzys wszystkich Rosjan. Dowiadujemy się o przejawach ostracyzmu wobec artystów, sportowców, naukowców, turystów i zwykłych ludzi. Jest to niepotrzebne i niesprawiedliwe. Takie postępowanie rozmywa osobistą odpowiedzialność Putina za zorganizowanie napaści na Ukrainę, poza tym konsoliduje Rosjan przeciwko reszcie świata i wzmacnia w nich poczucie zagrożenia. Nawet ci, którzy są przeciwni, a można śmiało założyć, że jest ich milcząca większość, mogą poczuć się rozgoryczeni próbami objęcia ich domniemaniem współsprawstwa za wyczyny ich współczesnego cara. Czy taki też był ukryty dodatkowy cel ukraińskiej wojny? Zaszczepienie pierwiastkiem wzajemnej nienawiści co by nie było słowiańskich narodów mających nie tylko ciemne karty wspólnej historii byłoby wyjątkowo perfidnym zabiegiem, ale nie powinno to nas dziwić po przeczytaniu akapitu powyżej o powszechnej indoktrynacji. Rosjanie może nie są milczącą większością z wyboru, ale z konieczności życia w od zawsze opresyjnym państwie, które tak skutecznie przez rozbudowany system łagrów eliminowało przejawy demokracji z życia publicznego, że obywatele specjalnie nie są pod jej wrażeniem, bo nie było im dane tego doświadczyć. No i pamiętajmy – jednak na trzecim miejscu był Puszkin, co czyni pewną nadzieję.

Sygnałów i zapowiedzi obecnej inwazji było na przestrzeni rządów Putina od 2000 roku w ostatnich lat wiele. Działania w Czeczenii, Gruzji i Ukrainie (2014 r.) nie spotkały się z protestami większego kalibru ze strony Zachodu (ale oddajmy sprawiedliwość historii – jedyne mocne wystąpienie miał  prezydent Lech Kaczyński, który wybrał się polityczną ekskursję do Gruzji). Po aneksji Krymu Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych przyjęło niewiążącą rezolucję… potępiającą referendum na Krymie z 16 marca i aneksję półwyspu przez Rosję. Aż tyle i tylko tyle? Jak widać tym potępieniem nikt się specjalnie nie przejął, a już z pewnością nie główny potępiony.  Natomiast wprowadzane sankcje były relatywnie mało dotkliwe,  znawcy tematu twierdzą, że ich zakres był dwustronnie uzgadniany na poziomie ekspertów, którzy współpracowali nad takim ich kształtem, aby nikogo nadmiernie nie usankcjonować, bo przecież ten sankcyjny kij ma dwa końce. No i przecież „business must go on”. Czy dziwić się, że wcześniejsze doświadczenia jakże skutecznie przekonywały Putina do bezkarności kolejnego kroku na mapie Europy w drodze do odbudowy rosyjskiego imperium? Teraz ten krok został zrobiony. I oby nie był to początek marszu.

Kilkadziesiąt lat bez wojny w Europie Zachodniej (no bo kto by chciał pamiętać o wojnie w Bośni i Hercegowinie/na Bałkanach 1991 – 1995, w wyniku której zginęło może i do 200 tys. osób, a ponad 1,8 miliona zmuszonych zostało do opuszczenia swoich domów), spowodowało u elit przekonanie, że II wojna była ostatnią. Powojenne pokolenia Europejczyków, nie mając innych doświadczeń jak lekcje historii, ulegało urokowi teorii lansowanych przez młodych historyków o tym, że wojen nie będzie, bo ich prowadzenie przestaje być biznesem (Noah Harari, „Sapiens” itd.). Natomiast głosy doświadczonych geostrategów ze starszych pokoleń były lekceważąco puszczane mimo uszu, a szkoda: patrz George Friedman, prezes Stratfor: „Po każdej wojnie Europejczycy oznajmiają, że wyciągnęli z niej lekcję i że to się więcej nie wydarzy. Jednej rzeczy można być pewnym: to się powtórzy”. I jeszcze: „Żaden Polak nie może przewidzieć, co się stanie z sąsiadami w przyszłości, a liderzy polityczni powinni przygotowywać kraj na najgorsze.”

Z pewnością nie wsłuchiwali się w ten głos Polacy, a powinni jak nikt inni w Europie nie zawierzać teoriom o wiecznej europejskiej szczęśliwości i pokoju. Zresztą, kto miałby się tym zająć, szefowie partii są, ale mężów stanu – nie widać. Przyjęta przed paroma dniami Ustawa o obronie ojczyzny cudem nie nadrobi straconych lat nic nie robienia, dzięki czemu istotna część naszego uzbrojenia nadaje się do izby historii i tradycji. Kulisy „sukcesu” karabinków Grot szeroko komentowano w mediach. A jak już jesteśmy przy tych tematach: Chińczycy zgromadzili największe w historii zapasy zbóż (po co?), wsparte ostatnio interwencyjnym skupem wieprzowiny, a u nas zapasy pszenicy są… najniższe od 9 lat.

Nie dość, że jesteśmy państwem przyfrontowym, to modlimy się, aby nikt nie wpadł na pomysł sprawdzenia naszego potencjału w praktyce. Komu zawdzięczamy te nieprzespane noce i rosnące uczucie niepokoju i zagrożenia? Zajmujemy się organizowanymi przez „liderów politycznych” wojenkami podjazdowymi na zamówienie kolejnych ich kampanii wyborczych, a kwestie pryncypialne: obronność, służba zdrowia leżą ugorem. I nie postawimy tu tezy, że winny temu stanowi rzeczy jest znowu Putin, bo byłoby to za daleko idące. Zawdzięczamy to sami sobie – brak wyobraźni, doraźność, strategia oparta na słupkach poparcia, poczucie siły wywodzące się z kultu cudu nad Wisłą i wiara, że na to jest przecież NATO i że nas obroni, bo my bez broni – to wszystko składa się na politykę zaniechania w dziedzinie odporności na niedźwiedzie zagrożenia.

Karty historii wspólnej Polaków, Rosjan i Ukraińców nie są zapisane jedynie złotymi zgłoskami. Kto wie, czy nie jest w nich  dużo więcej odniesień do tragedii, nieszczęść, wzajemnej niechęci a nawet nienawiści. A jednak wojna zmienia to wszystko. Nasze otwarcie i zaangażowanie, pomoc bezinteresowna zwykłych ludzi zwykłym ludziom doświadczonym okrutnie przez los daje nam niezwykłą szansę na zbudowanie nowych otwartych relacji. I tego w najgorszych snach Putin nie przewidział. Bo jeśli to „nowe” się ziści, to będziemy mogli występować przeciwko temu i innym Putinom mówiąc jednym głosem.

Miało być zakończenie z tezą, że stworzyliśmy sobie Putina takiego, na jakiego zasłużyliśmy. W związku z tym robienie z niego samorodnego politycznego szaleńca jest prymitywną próbą usprawiedliwienia wszystkich działań instytucji, społeczeństw i osób, które go wykreowały. Efekt w postaci wojny pokazuje, jak niedoskonała jeszcze jest nasza demokracja, jak krucha, jak niesprawna, żeby nie powiedzieć zawodna. Pokazuje, ile jest jeszcze do zrobienia, jak bardzo trzeba się wspólnie napracować aby ją wzmocnić, aby uniknąć okrucieństwa wojny. Okrucieństwo wojny nie zamyka się w wielkich bitwach i tysiącach ofiar, a w rozpaczy towarzyszącej konieczności zamknięcia całego życia w dwóch walizkach.

Zamiast puenty dziś

Jeżeli porcelana, to wyłącznie taka,
której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu;
jeżeli fotel, to niezbyt wygodny, tak aby
nie było przykro podnieść się i odejść;
jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce,
jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci,
jeżeli plany, to takie, by można o nich zapomnieć,
kiedy nadejdzie czas następnej przeprowadzki
na inną ulicę, kontynent, etap dziejowy
lub świat:
kto ci powiedział, że wolno ci się przyzwyczajać?
kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?
czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy
w świecie
czuł się jak u siebie w domu?

St. Barańczak

Podziel się