Polskie bariery wzrostu inwestycji – biurokracja

Dyżurnym tematem w mediach jest ograniczony zapał do inwestowania przez firmy w Polsce. Winnych tego stanu rzeczy szuka się:

  • za granicą (brexit, nie-porozumienia USA – Chiny, spowolnienie w UE, koronawirus),
  • w kraju (brak dobrego nastroju przedsiębiorców, co nie jest prawdą, bo przecież i Konstytucja Biznesu jest, i przejrzystość przepisów podatkowych, i minimalna płaca, i split payment itp.).

I któż by zwracał uwagę na zaostrzanie kryteriów udzielania kredytów przez banki, chyba tylko Puls Biznesu (sprawdź tu:).

Tak więc winni są wszyscy, najbardziej niedoszli inwestorzy, ale z pewnością nie urzędy i instytucje, od decyzji których zależy tempo procedur dopuszczenia inwestycji do realizacji, jak też wynikające z tego nastroje przedsiębiorców.

Finanse dla Firm na co dzień uczestniczą w organizowaniu procesów inwestycyjnych (patrz tu:) Na podstawie praktyki możemy wskazać bariery dla wzrostu tempa inwestycji. Podzielmy je umownie na „twarde” i „miękkie”.

Przez „twarde” bariery wzrostu inwestycji rozumiemy niedostatek infrastruktury potrzebnej do realizacji inwestycji. A jaki koń jest, każdy widzi. Mimo hasła „Cała Polska Strefą” w wielu miejscach nie da się zrealizować Polskiej Strefy Inwestycji wobec braku dróg, prądu, wody, gazu… Sposobem na usunięcie „twardych” barier dla rozwoju inwestycji są po prostu inwestycje w tym obszarze. I to nie biznes powinien wyręczać państwo w tej kwestii.

Jest jednak jeszcze ogromny obszar „miękkich” (co ważne – bez kosztowych) rezerw mocy, których uruchomienie mogłoby przyspieszyć tempo procedur, a więc znacznie poprawić nastroje inwestycyjne firm (czytaj: zachęcić biznes do inwestowania). Ów magiczny potencjał tkwi w urzędach i urzędnikach od których zależy, czy procedura uzyskania pozwolenia na budowę będzie drogą przez mękę (często) czy też owocną współpracą urzędników z inwestorami (rzadko). Jedni będą czekać z wydaniem pozwolenia na budowę ustawowe 65 dni, a i dołożą kolejne 30+, inni potrafią to zrobić w czasie o wiele krótszym. W miejscowości X „tego się nie da”, a w Y się da i to szybko i sprawnie.

Organizatorzy procesów inwestycyjnych wskazać mogą miasta, gminy i urzędy, na granicach których powinien być ustawiony znak ostrzegawczy „Inwestycji nie prowadzimy” lub „Inwestorom mówimy nie”. Warto by opublikować mapę tych miejsc, gdzie czas stanął. To tam urzędnik patrzy na inwestora jak na natrętnego petenta, a nie jak na dobroczyńcę, który na swoje ryzyko chce zbudować fabrykę, a mieszkańcom dać pracę i przyczynić się do rozwoju okolicy (wyjątkiem jest projekt Złoczew, ale o tym kiedy indziej).

I tak naprawdę nie wiadomo, czy łatwiej zachęcić biznes do inwestowania przez nakłady na poprawę infrastruktury czy też przez zmianę mentalności urzędników, którzy powinni stawanie frontem do inwestora traktować jako niezwykłą szansę udziału w misji zmieniania Polski na lepsze. Ale czy będą chcieć? Mówią, że urzędnicy trzymają się mocno ☹.

 

 

 

Podziel się