Otwiera się Okno Czasu?

Co będzie po wojnie, tego nie wie nikt (poza tymi, którzy to zorganizowali, i wcale nie mamy na myśli nowego wcielenia Stalina 2.0, który zajmuje na Kremlu gabinet pierwowzoru, sięga do jego biblioteki, używa tej samej  terminologii i żyje jego marzeniami o imperialnej Rosji w wersji AA – od Dalekiej Azji do Atlantyku).  Jeśli Czytelnicy myślą więc, że może my wiemy, to tym razem się zawiodą. Nie pójdziemy w ślady różnych wróżbitów (polityków, wojskowych, uczonych, dziennikarzy itp.), którzy dla bezpieczeństwa trafienia podają odpowiedź w trzech wariantach. Wyobrażacie sobie, że totolotek podaje wygrane w trzech wariantach? Jednak ponieważ nie może być tak, że nas zabraknie wśród „znających się” (słyszycie ten lwowski zaśpiew?), to użyjemy wybiegu polegającego na użyciu terminu „wydaje nam się”, co pozwoli uniknąć odpowiedzialności za skutki przepowiedni, kiedy TO się skończy.

Wydaje nam się, że jest szansa, aby przynajmniej faza militarna skończyła się w ciągu kilku tygodni i nie dlatego, że stronom zabraknie wigoru i broni, ale dlatego, że – co będzie okrutną prawdą – wojna jako zjawisko medialne spowszednieje. Oglądający wojnę jako odpowiednik gry komputerowej znudzą się i będą szukać innych emocjonujących zajęć. A wielcy gracze? Cóż, w ciągu paru tygodni udało się osiągnąć konkretne cele: uświadomienie opinii publicznej w krajach Europy zagrożenia agresją rosyjską, wyrwanie z letargu NATO i prawdopodobieństwo przystąpienia nowych państw do układu, akceptacja dla zbrojeń (rozumianego jako akceptacja mas na wydawanie pieniędzy podatników celem kupna militariów kosztem nakładów na edukację, zdrowie, mieszkalnictwo i inne przejawy dobrostanu społeczeństwa), szansa na znaczne i długotrwałe osłabienie Rosji, przynajmniej chwilowe osłabienie surowcowo-technologicznego teamu niemiecko-rosyjskiego, potwierdzenie mocarstwowej i militarnej roli USA dla bezpieczeństwa Europy, a jeśli dodać może jeszcze zakłócenia w realizacji chińskich marzeń o Jedwabnym Szlaku, no to mamy prawie komplet. Zupełnie nieźle jak na parę tygodni wojny, prawda? Nie wypada zapomnieć o samej Ukrainie, która bez względu na ostateczny kształt granic będzie potrzebować gigantycznej pomocy (czytaj: ogromnych pieniędzy), w którą jakże chętnie zaangażują się różne globalne instytucje finansowe, zdobywając przy okazji na długie lata wpływy, wprowadzając tam swoje biznesy itd.

Déjà vu znaczy wszystko już było

Sygnałem o zbliżającej się szansie na rychłe dzieło odbudowy była niedawna wizyta w Kijowie przewodniczącej Parlamentu Europejskiego Roberty Metsoli, która zadeklarowała (z naciskiem na „zadeklarowała”) uznanie Ukrainy za kandydata do członkostwa w UE. Ale to na froncie. A za kulisami gigantyczne lobby polityczno-biznesowe robi to samo, co wojska rosyjskie – przegrupowuje się. Znawcy tematu twierdzą, że wdrażanie deklarowanych sankcji czekają różne spowolnienia proceduralne, biurokratyczne, analizy skutków itd. tym bardziej, że wdrożenie tychże sankcji będzie scedowane głównie na różne instytucje finansowe. A te już zadbają o właściwy czyt.: korzystny dla wiodących organizatorów i uczestników zdarzeń przebieg i efekt. I czemu teraz przypomina nam się historia nie tak dawna przecież, gdy przy okazji innej wojny wielcy globalni bankierzy finansowali najpierw wydatki armii Hitlera, by zaraz potem łożyć na uzbrojenie wojsk Stalina? I może to przypomnienie będzie dziś passé, ale także globalne firmy wspierały Hitlera realizując z zapałem przemysłowe inwestycje (IBM, General Electric, Ford – 1/3 wszystkich ciężarówek w niemieckiej armii pochodziła z jego zakładów w Niemczech). No i nie ma się co dziwić, że zaraz po wojnie wrócono do finansowania gospodarki niemieckiej (plan Marshalla 1948 r.) i przy okazji europejskiej (nota bene od tego zaczęły się myśli o projekcie pod nazwą Unia Europejska). Cóż, nie na darmo historia ludzkości to historia nie tylko wojen, ale też – a może przede wszystkim – historia pieniądza.

Będzie długo?

Wydaje się więc, że wszyscy oczekują zakończenia działań militarnych, bo huk armat utrudnia powrót do biznesu – pieniądze wymagają ciszy. A z drugiej strony: dłuższa wojna – większe pieniądze dla organizatorów. Przynajmniej tak było w czasie II wojny światowej – Niemcy chcieli zakończyć wojnę już w 1941 roku, a jak wiadomo wojenne biznesy trwały jeszcze  przez kolejne 3 lata. Ileż to jeszcze bomb, armat, czołgów się sprzedało, ile dywanowych nalotów zorganizowano (Warszawa 1939, Drezno  1945, Tokio 1945 – 100 tys. ofiar). Czy coś się zmieniło w postrzeganiu wojny jako okazji do zarobienia? Czy to jest przyczyna, dla której Ukraina nie dostaje dość broni, aby wygrać, ale dosyć, by powalczyć? Przy okazji – obecnie na świecie liczba konfliktów zbrojnych jest najwyższa od końca II WŚ (Syria, Mjanma, Jemen…). Póki co pod pręgierz opinii publicznej dostają się nie mające wstydu firmy, które nie dość skwapliwie zaprzestają zarabiania na rosyjskich biznesach. Wstyd w biznesie wreszcie doczekał się klasyfikacji: na większy (business as usual) i mniejszy (buying time), cd. i specyfikacja tu.

Wróćmy na Ukrainę. Prezydent Zełenski już rusza z programem odbudowy, rolnicy też ruszają w pole orząc i siejąc, bo przecież mają do wyżywienia pół świata, uruchamiają produkcję przedsiębiorstwa. Tym ostatnim rząd udzieli pożyczek nieoprocentowanych (tak, 0 procent) do wysokości ok. 60 mln hrywien  (8,6 mln zł). Mówi się o planie Marshalla 2.0 dla Ukrainy. I prawdę mówiąc tylko to, plus otwarcie na członkostwo w UE, może przynajmniej w części zadość uczynić krzywdzie, jakiej doświadczyła i doświadczy jeszcze Ukraina wskutek barbarzyńskiego najazdu, bo przecież nie wydaje się, aby nie musiała oddać części terytorium za cenę pokoju?

A co po wojnie w najważniejszym państwie przyfrontowym czyli w Polsce?

Zgodnie z zasadami staramy się nie wypowiadać na tematy polityczne, bo to nie nasza specjalność. I to polityka akurat jest najbardziej nieprzewidywalna. Wydaje się jednak, że jest pewna szansa na dostrzeżenie przez kraje zachodniej Europy, że wschodnią flankę bezpiecznej i spokojnej UE zabezpiecza Polska. No chyba że będziemy ukarani za pyskowanie na starą Europę za opieszałość, brak zaangażowania i kontynuację formuły 5 tysięcy hełmów, co potwierdza wczorajsza wypowiedź z Niemiec: „…jesteśmy bardzo ostrożni, aby nie podjąć żadnego nieprzemyślanego kroku…”. W związku z tym, mimo że racjonalnym byłoby, aby wszyscy przyłożyli się do tego, aby Polskę wzmocnić militarnie i gospodarczo, to w chwili zakończenia wojny może być tak, jak przed. Już wszyscy wokół postarają się, aby wybić nam z głowy marzenia o tym, że „Polska – dzięki pomocy między innymi Stanów Zjednoczonych i Izraela – stanie się kontynentalnym mocarstwem.” Przecież Zachodowi (poza USA oczywiście) nie chodzi o to, byśmy wybili się na niezależność silną politycznie i gospodarczo, ale byśmy w permanentnym półukłonie wykazywali się jako ich podwykonawca dostarczający naszą wykwalifikowaną i niewymagającą siłę roboczą (przypomnijmy: średnia płaca w Polsce 1,4 tys. EUR, w Niemczech 4,1 EUR). Więc dość żartów, wracamy do pracy. Wniosek z tego taki, że zamiast budować sojusze w osi wschód (było?) – zachód (jest), może warto mocniej inwestować w osi północ – południe. Podobno biegun magnetyczny Ziemi się zmienia, więc byłoby w sam raz. Co by nie było państwa bałtyckie już odcięły się od ropy i gazu z Rosji, za to Niemcy – wciąż to analizują. A południe? Oczywiście Turcja, no bo jednak nie Węgry (póki co).

Najlepiej będzie, jeśli będziemy liczyć wyłącznie na siebie, bo w liczeniu na innych wychodziliśmy zawsze jak przysłowiowy Zabłocki. Nikt nie zrobi nam prezentu z jakże potrzebnego nowego sprzętu wojskowego, ale… najpierw trzeba na to zarobić.

A jeśli tak, to powinniśmy traktować wzrost gospodarczy i inwestycje jako absolutny priorytet, bo dalsze finansowanie się długiem jest  primo – nieracjonalne, secundo – uzależnia. Czy o to chodzi? Póki co za naszą przyfrontowość agencje ratingowe tną prognozy naszego wzrostu, choć utrzymują dobrą – jak na wojenną sytuację – ocenę: „mamy silną gospodarkę, dobrze zarządzamy długiem publicznym i prowadzimy odpowiedzialną politykę fiskalną.” Akurat opiniami wspomnianych agencji nie przejmujemy się zbytnio, bo są one często na zamówienie w myśl zasady „A jak ma być?”, ale jak nas chwalą…

Wróćmy do gospodarki. Przygotowując się do napisania tego artykułu przeprowadziliśmy ankietę wśród menedżerów znanych (także nam) firm zadając trzy proste pytania o to, czy wiedzą: jakie są założenia polityki gospodarczej Polski na najbliższe lata, w jakim dokumencie to jest zawarte, jakie bariery rozwoju widzą w swojej firmie. Pomińmy wstydliwym milczeniem brak odpowiedzi na pierwsze dwa pytania, bo nie możemy zaliczyć jako poprawnej odpowiedzi „No chyba nie Polski Ład?”. Natomiast jako bariery wymieniano jednym tchem chaos podatkowy, wysokie koszty pracy, inflację i wzrost cen energii, wzrost stóp procentowych (rosnący koszt kredytu). I oczywiście niepewność tego, co przyniesie jutro. Byli też tacy, którzy stwierdzili, że tak naprawdę nie bardzo wiadomo, kto zarządza naszą gospodarką, kto poczuwa się do bycia gospodarzem? Uświadomić wypada, że staropolskie piękne słowo „gospodarzyć”  oznacza „zarządzać zasobami i środkami, decydować o wykorzystaniu jakichś dóbr, zwłaszcza swojego własnego majątku”.

Wyłącznie dla czytających i to ze zrozumieniem polityków przywołajmy – najbliższą nam – definicję zarządzania prof. A. K. Koźmińskiego: „Zarządzanie polega na zapewnieniu (świadomym stworzeniu) warunków, by organizacja działała zgodnie ze swymi założeniami, czyli realizowała swoją misję …,” cd. tu.

Kto zatem zarządza naszą gospodarką?

Odpowiedź na to wydawałoby się proste pytanie w tym kraju nie jest prosta. Teoretycznie powinno być tak, że rząd, premier, minister gospodarki, inne ministerstwa, agendy rządowe itd. w ramach kompetencji zarządzają gospodarką kraju. Partia przewodzi, a dzięki jej światłym drogowskazom Polska rośnie w siłę, a lud tworzy wokół dobrostan dla siebie i przyszłych pokoleń.

Jednak obraz szeroko rozumianej współczesnej władzy jest ilustracją polskich wad narodowych, o których już pisano dawno temu: w „Nierządem Polska stoi” Wacław Potocki akcentuje co chwila zmieniające się prawo i brak jego poszanowania, w „Przestrogach dla Polski” Stanisław Staszic podnosi kwestię konieczności przeprowadzenia głębokiej reformy państwa, aby możliwe było jego funkcjonowanie, w „Panu Tadeuszu” Adam Mickiewicz wskazuje na awanturniczość i pieniactwo, w „Weselu” St. Wyspiański kreśli Polaków jako wiecznie skłóconych, niepotrafiących się wzajemnie zrozumieć i uszanować, podzielonych i kiepsko zorganizowanych, marnujących swoje szanse, i rozpamiętujących  dawne dzieje. A i żebyśmy nie zapomnieli o  kulcie dla cudzoziemszczyzny.

Nasza współczesna scenka polityczna wykazuje się zaskakującą kontynuacją ułomności narodowych wskazanych przez wieszczów. Pomińmy opozycję, bo tak naprawdę nie ma o czym pisać – bo nie można pisać o czymś czego nie ma. Ale podziały w obozie władzy, fronty, koterie, koalicje chwilowe, różne sprzeczne strefy wpływów polityków, zwalczające się ministerstwa itd. – to wszystko powoduje, że wyłania się z tego obraz nie-rządu rządu, co ma niestety wpływ na efekty zarządzania polską gospodarką. Prosi się o kilka drobnych przykładów.

Autonomiczne ministerstwa

Od pewnego czasu mamy dwa nieobsadzone ministrami ministerstwa, i to jakże kluczowe: rozwoju (d. gospodarki) oraz finansów. Mówimy nieobsadzone, ponieważ czasowe przejęcie nadzoru nad nimi przez premiera nie może być – wobec rozlicznych i jakże odpowiedzialnych innych zadań szefa rządu – traktowane serio. Więc gdyby odnieść tę sytuację do narodowej rozwojowej dyscypliny przemysłowej czyli motoryzacji to osiągniemy od razu wyższy etap, ponieważ produkcji polskich aut nie ma, więc jak już będzie, to będą to od razu auta autonomiczne. Tak więc mamy eksperymentalne ministerstwa autonomiczne, co stanowi o imponującej innowacyjności zarządzania gospodarką.

To pierwsze przez kilka lat było pod zarządem koalicjanta partii rządzącej i zrealizowało bądź próbowało zrealizować kilka dobrych pomysłów dla biznesu (Konstytucja Biznesu, Polska Strefa Inwestycji…). Tu też powstał ciekawy projekt Polskiej Polityki Przemysłowej, o którym chyba zapomniano, bo nie był jedynie słusznego autorstwa? A poza tym wszystko przykrył – niestety – Polski (nie)Ład, którego koncept marketingowy tak jakby skopiowano z PPP? Tak czy inaczej za krytykę Polskiego (nie)Ładu i przy okazji parę innych niepokornych zachowań dał głowę jego szef rozwojowego ministerstwa. Niebawem nastał nowy szef reprezentujący już nie partię koalicyjną, ale podobno konkurencyjną frakcję. Udało mu się skompletować kompetentną ekipę ekspercką, nawiązać na świecie wiele znakomitych kontaktów biznesowych, także w Banku Światowym, MFW itd., gdzie był bardzo dobrze postrzegany. A ponieważ w autonomicznym ministerstwie szef nie jest potrzebny, więc minister został znienacka katapultowany z posady, nota bene w stylu urągającym wszelkim zasadom kultury, na podstawie zmanipulowanych informacji o wykroczeniu przed orkiestrę i mierzeniu za wysoko. Czy skończy się kiedyś w doborze kadr akceptowanie w roli współpracowników tylko głupszych od siebie koniunkturalnych pochlebców?

O drugim z wymienionych ministerstw wypowiedział się kilka dni temu w kontekście Polskiego (nie)Ładu prof. Witold Orłowski, z satysfakcją zacytujmy: „przez kilka miesięcy trust mózgów, który pracuje w Ministerstwie Finansów, nie jest w stanie nawet dokonać symulacji, która jest fundamentalna”, i dalej „”Po długim namyśle widać, że w rządzie są teraz tak potężne tytany intelektu, że parę miesięcy zajmuje im zauważenie tego, co inni widzą zaraz. Stają włosy na głowie”. Profesor pyta retorycznie: „Człowiek jest przerażony jakością tego. A może to dywersja, sabotaż?” A propos tej ostatniej tezy, to z pewnością jest nad wyraz i nad miarę, przecież autorzy P(nie)Ł rodem z PIE to sami patrioci, przecież współpracują z tym rządem, a i współpracowali także z poprzednim, więc to sprawdzeni w boju towarzysze. Natomiast my postanowiliśmy przyznać wektora dodatniego ostatniemu obrońcy Polskiego (nie)Ładu, a to za słowa, które wymknęły mu się (nieopatrznie?) po kilku tygodniach straceńczej misji: „Nie wiem jeszcze, ile stracę na Polskim Ładzie” i jak dodał (…) polski system podatkowy stanie się bardziej czytelny. „Jednak nigdy nie odważyłbym się nazwać go systemem, który jest prosty.” Czy wobec tego szanse na powrót na funkcję ministra rozwoju ma jego pierwszy krytyk? Do trzech razy sztuka…

Polska Smart Gospodarka

Póki co spory frakcyjne oraz walka o wpływy poszczególnych gildii w strukturach władzy skutkują brakiem jednolitej i transparentnej polityki gospodarczej. Nie widać żadnej spójnej koncepcyjnej inicjatywy dotyczącej polskiego biznesu. Wszystkie zachowania i decyzje mają charakter fragmentaryczny, akcyjny, doraźny, PR-owy i podporządkowany celom politycznym – słupkom poparcia. Głównym instrumentem w kwestii wsparcia jest wysoka specjalizacja  w różnego rodzaju tarczach. Brak holistycznych działań, które objęłyby kompleksowo sprawy od energii, klimatu przez zmiany prawa pracy, prawdziwe uproszczenie podatków (podatek obrotowy) itd. A tu jeszcze inflacja, wzrost stóp procentowych, już pojawiające się problemy z imigrantami. Jednym słowem sytuacja robi się nad wyraz skomplikowana. Ale jednocześnie to skomplikowanie czy też szansa na kryzys w połączeniu z naszymi niezwykłymi cechami pozytywnie wyróżniającymi na tle innych narodów daje nam niezwykłą okazję. Czy potrafimy? Jasne, jest wokół mnóstwo zdolnych Polaków, którzy dźwigną to wyzwanie, bo jak nie my, to kto? Jak nie teraz, to kiedy? Kapitalnym przykładem tego, jak „Polak potrafi” w najlepszym rozumieniu tego zwrotu jest sukces PAIH na EXPO 2020 w Dubaju: „ W ciągu sześciu miesięcy Światowej Wystawy Expo w Dubaju udało nam się zorganizować: 20 wystaw czasowych, ok. 540 recitali Chopinowskich oraz ponad 1000 różnego rodzaju wydarzeń kulturalno-biznesowych, odbywających się w polskich pawilonie.”

Nasz talent do improwizacji i działania w okresie kryzysu, niezwykła zaradność i polot, pracowitość i waleczność (także w biznesie) w połączeniu z zasobami naszej gospodarki dają nam szansę na aktywowanie ogromnych zasobów ludzkich i rzeczowych w ramach narodowego projektu elastycznej smart gospodarki. Że co, że nic o tym nie wiadomo? Wierzymy, że taki projekt za chwilę powstanie. Czy nie widać w politycznie rozświetlonej stolicy, że na niebie nad Polską otwiera się niezwykłe Okno Czasu? Otwiera się tylko na chwilę, i w tej chwili i tylko w tej chwili musimy próbować przeskoczyć do innego wymiaru. A więc tytuł roboczy: „Polska Smart Gospodarka”? Rozpiszemy się o tym niebawem. I żeby tylko nie przegapić.

Podziel się