Już po premierze…

projektu Wielkiej Księgi Polskiego Ładu (225 stron przepisów, 229 stron uzasadnienia) latem AD 2021 wybitni eksperci, doradcy podatkowi, naukowcy, reprezentanci przedsiębiorców poddali tenże projekt totalnej krytyce. Sprawa znana, więc nie wnikamy dalej w szczegóły. Ministerstwo Finansów, jak zwykle chcąc dobrze, a nawet lepiej i wiedząc też lepiej, okazało się głuche na głosy jakże racjonalnej krytyki i zrobiło swoje. 23 listopada podatkowo-składkowy akt liczący już tylko 140 stron został opublikowany w Dzienniku Ustaw. Do końca roku pojawiła się konieczność przyjęcia trzech nowelizacji (!), a już 7 stycznia ukazało się nowe  rozporządzenie dot. koniecznej zmiany do zmiany.

Wspomniane rozporządzenie zostało przez autorytety prawnicze uznane za niezgodne z Konstytucją RP: „Rozporządzenie zostało wydane z naruszeniem przepisów Konstytucji RP, przepisów ustawowych, jak i zasad poprawnej legislacji. (…) Ze względu na brak jakiegokolwiek vacatio legis Rozporządzenie w licznych przypadkach będzie dla płatników niemożliwe do zastosowania w praktyce. (…) Wydając Rozporządzenie zamiast ugasić pożar, dolano oliwy do ognia. Wskazany akt normatywny spowoduje jeszcze większy chaos, nie tylko na gruncie prawnym, ale również informacyjnym. Ze względu na jego niezgodność z aktami wyższego rzędu a także niewykonalność wymaga on niezwłocznego uchylenia.”

Stanowisko MF było łatwe do przewidzenia: rozporządzenie jest zgodne z prawem. Komu ma wierzyć zwykły przedsiębiorca?

Wczoraj Przewodniczący Krajowej Rady Doradców Podatkowych prof. dr hab. Adam Mariański opublikował list otwarty do Premiera RP tu link:. List zaczyna się od słów: „Na naszych oczach spełnia się właśnie najczarniejszy scenariusz, o którym, my, doradcy podatkowi, ostrzegaliśmy od wielu miesięcy. Polski Ład, całkowicie nieprzemyślana rewolucja podatkowa, boleśnie dotyka kolejne grupy zawodowe.(…).” List kończy się apelem „…o ponowne, szerokie konsultacje społeczne już uchwalonych przepisów podatkowych Polskiego Ładu, a następnie ich pilną nowelizację. Konsultowanie nowych przepisów prawa na etapie procesu legislacyjnego to nie fanaberia, ale konieczność, której celem jest wyeliminowanie takich oczywistych błędów, których skutki obserwujemy teraz na żywym organizmie.”

Póki co władza idzie w zaparte i „przykrywa” temat przeprosinami premiera, gładkimi słówkami rzecznika rządu i nowymi tarczami. I to jest drugie zło, bowiem brnięcie dalej w narrację o cudowności P(n)Ł stwarza kolejne ogromne ryzyka już nie tylko dla pojedynczych firm, ale dla całej gospodarki.

Mamy kilka pytań: jak ma w tej sytuacji odnaleźć się zwykły przedsiębiorca? Czy dziwić się, że czuje się zagubiony, ba, wprowadzony w błąd? Przecież miało być prosto, szybko i na bogato, a jest… (beep!). Kto wkręcił rząd w taki sposób procedowania sprawy? Komu zawdzięczać mogą przedsiębiorcy w efekcie P(n)Ł tak znaczne utrudnianie prowadzenia biznesu, zwiększenie ryzyka i duże prawdopodobieństwo  zmniejszenia efektywności działania, o ile nie zamknięcie firmy? Kto sprowadził na polską gospodarkę tak ogromne zagrożenie?

Może nie znamy odpowiedzi na te pytania, więc nie pozostaje nam nic innego jak – korzystając z metody, którą stosuje  Jorge Bucay, wybitny psychoterapeuta (i pisarz), opowiedzieć bajkę. A oto ona:

W pewnym niewielkim kraju leżącym wg mniemania jego mieszkańców w centrum świata władzę sprawował król, który tak naprawdę nie był królem. Nie nosił nawet korony, nie miał też berła. Ale wszyscy wiedzieli, że to on króluje, i to sprawiedliwie, jak o tym mawiał/cokolwiek miałoby to znaczyć. Król marzył o tym, żeby mieć władzę do końca swych dni, a nawet dłużej. A ponieważ był królem nie z dziedziczenia, a z wyboru, więc całe dni przemyśliwał o tym, co zrobić, aby lud w kolejnych wyborach nie popełnił błędu i nie wybrał kogoś innego. Król nie był złym władcą i kochał swój lud, a zwłaszcza tę jego część, która go wybierała, jednak  marzyło mu się, aby mieć jeszcze więcej ludu do kochania. Zebrał więc swoich doradców i rozkazał: „Wymyślcie coś, co sprawi, że będę mógł kochać więcej mego ludu.”  Oczywiście doradcy zrozumieli w lot intencję króla i zaczęli prześcigać się w pomysłach, jak zachęcić lud do jedynie słusznego ponownego wybrania króla na króla.

W tym też czasie zaczęły docierać ze świata wieści o pojawieniu się czterech jeźdźców Apokalipsy, którzy czynili ogromne spustoszenie w krainach odległych. Przybyli z dalekich stron wędrowcy opowiadali z lękiem w oczach o wielkich powodziach, pożarach trawiących ogromne lasy, o chorobie, która zabierała najtęższych mężów, o znikających pieniądzach. Doradcy króla bagatelizowali złe wieści twierdząc, że jeźdźcy nie przybędą do naszego kraju, bo tenże bogaty nie jest, i mimo że mu przyrasta, to są wokół kraje bogatsze i mają więcej skarbów łatwych do wzięcia. A u nas to, co lud wytworzy, czy to na roli, czy w rzemiośle, to się zużyje, albo biednym rozda. Sprawiedliwie być musi, więc najwięcej rozdawano tym, co to ich król kochał, a oni wywdzięczali mu się słusznymi wyborami.

Czas mijał, lud kochający króla tak się przyzwyczaił do tego królewskiego kochania, że zaczął zapominać, komu to ukochanie zawdzięcza. Król więc ponownie zebrał doradców i zwymyślawszy ich dla zachęty rozkazał wziąć się do roboty. Zaprosił też król na naradę królewskiego kata z wielkim toporem, co spowodowało wielką ochotę doradców do wymyślania. Król zapowiedział, że oczekuje dzieła wielkiego i wiekopomnego, a nawet wiekuistego, które wszystkich uszczęśliwi. Doradcy spytali o dukaty na cel wymyślania ze skarbca królewskiego, ale w chwili, gdy kat zaczął ostrzyć topór, pytanie zostało wycofane i jako żart ponury potraktowane. Tak więc stało się jasne, że trzeba będzie jednym trochę zabrać, aby drugim trochę dać, przy czym uszczęśliwić trzeba będzie wszystkich, co nie będzie zadaniem łatwym nawet dla królewskich doradców. W tej sytuacji mimo wiszącego topora nikt nie wyrwał się z jakimkolwiek pomysłem.

Widząc to król zaczął marszczyć brwi, gdy… zbawiając wszystkich zgłosił się dyrygent królewskiej orkiestry mówiąc: „Królu, a gdyby tak…”  I tu opowiedział o swoim pomyśle: trzeba napisać wielką symfonię, którą wykonywać będzie królewska orkiestra jeżdżąc po kraju, lud będzie słuchać na koncertach, dzięki temu lud będzie szczęśliwy ze słuchania, za słuchanie trzeba będzie płacić kupując bilety na koncerty. Ale część ludu będzie zwolniona z opłat i będzie szczęśliwsza, część zapłaci tylko nieco więcej, a najwięcej zapłacą rzemieślnicy, bo im się wydaje, że mogą nie słuchać lub słabo słuchają i nie dość aktywnie biją brawa. I może oni będą mniej szczęśliwi, ale damy im szansę na słuchanie. Wobec tego poziom szczęśliwości ludu ogółem się wyrówna. I najlepiej, żeby tytuł był „Narodowa Symfonia”, co będzie przy okazji patriotycznie.

Wszyscy oniemieli, tym bardziej, że król, już wyobrażając sobie przybór szczęśliwości swego ludu ogółem, rzekł gromkim głosem: „Do dzieła!”. Dyrygent bez zwłoki rozpisał konkurs na partyturę symfonii. Ponieważ nikt się nie zgłosił wobec szalenie krótkiego terminu partyturę stworzono wkładając do niej zasłyszane w różnych miejscach „kawałki” muzyczne, od Bacha do disco polo, dzięki czemu partytura nabrała i wagi i wielkości. Zaangażował też dyrygent do orkiestry dwóch młodych pierwszych skrzypków.  Na uwagi innych doradców o tym, że obydwaj skrzypkowie nigdy nie grali w orkiestrze symfonicznej, a jeden w ogóle nie gra na skrzypcach, tylko na cymbałkach próbował w przedszkolu odparł, że liczy się oddanie sprawie i do prapremiery się nauczą. Prób orkiestry było niewiele, do ostatniej chwili wprowadzano zmiany w partyturze, a głosy wybitnych koncertmistrzów o braku instrumentów i ćwiczeń nie dotarły do uszu króla, który słuchał tylko swych doradców. A ci mówili mu, że dyrygent bardzo się stara i prapremiera odbędzie się w terminie.

I rzeczywiście, nastał dzień premiery. Ogłoszeń w mediach, na bilbordach nie było końca. Król mając u boku dyrygenta w wystąpieniu transmitowanym przez wszystkie królewskie stacje zapewnił, że od jutra wszyscy będą szczęśliwsi, przy czym tylko niektórym może się wydawać, że będą szczęśliwsi nieco mniej.

Koncert rozpoczął się, dyrygent ujął batutę, dał znak orkiestrze i… rozległa się na cały kraj, przez wszystkie możliwe nadajniki, gigantyczna kakofonia różnych dźwięków. Instrumenty nie były dostrojone, nuty różniły się w zapisach, żaden z muzyków nie wiedział, co grać, dyrygent się pogubił, a pierwszy skrzypek do społu z drugim zaczęli grać na grzebieniach. Koncert zakończył się wielką klapą sam z siebie zanim się na dobre rozpoczął.

Lud zamarł, ale tylko na chwilę, bo lud w tym kraju nie jest w ciemię bity. Lud dał wyraz rozczarowaniu, mówiąc, że nie zaznał poczucia obiecanego szczęścia, wręcz przeciwnie. Lud ogłosił, że oczekuje zwrotu opłat za bilety ze stosowną rekompensatą. Lud zaczął marszczyć groźnie brwi. Dyrygent próbował zrzucić winę na skomplikowaną partyturę, że było za dużo nut, że nie to tempo, a także na to, że tylko kto nie gra, to się nie myli, na muzyków wreszcie. Na co instrumentaliści wydali oświadczenie, że to nie ich wina tylko dyrygenta i jego pierwszych skrzypków. Ferment w kraju wzrastał. Dyrygent próbował ratować sprawę zapowiadając poprawki i kolejne próby, ale lud stracił już do niego zaufanie.

A król wystając nocą na balkonie wsłuchiwał się w odgłosy fermentu ludu, bo trzeba wiedzieć, że jak mało który władca wiedział, czego ludowi trzeba, aby znowu został królem. A ponad pomrukami ludu  dało się już słyszeć zbliżający się tętent koni jeźdźców Apokalipsy. I przyśniło się królowi, że odwiedził go mędrzec, którego bez wstydu mógł spytać o radę. I ten mu rzekł: „To, że przegrałeś bitwę, nie oznacza, że przegrasz wojnę. Przyznanie się do błędu będzie uznane za czyn wielki i godny męża stanu, za to będzie cię wielbił cały twój lud, choć nie wszyscy się do tego przyznają. Czy dla pychy chcesz siodłać konia dla piątego jeźdźca Apokalipsy, którym będzie twoja niedokończona symfonia? Czy kiedyś znajdą się muzycy, którzy ci ją zagrają? Tym bardziej, że kilku chcesz wydać katu, a wtedy będą śpiewać tylko cienkim głosem”. Król był doświadczony w królowaniu i wiedział, że mędrzec ma rację. Następnego dnia rozkazał zaniechać umuzykalniania ludu Narodową Symfonią i powołał sztab do obrony przed czterema jeźdźcami Apokalipsy. I lud znowu mu zawierzył, bo nie miał kogo innego do zawierzenia, więc niebawem… odtrąbiono zwycięstwo! A w najbliższych wyborach… cóż, król znowu został królem. Czy zgadniecie, jakie dzieło (po zmianie partytury) zostało jego programem wyborczym?

Minęło kilka lat… https://www.youtube.com/watch?v=x2w_G2TpkWU 😊

„I ja tam byłem, bajki wysłuchałem, ale żeby się skończyła, tego nigdy nie słyszałem” – Jorge Bucay.

Podziel się