EKO króluje

Przy okazji najbardziej spektakularnego wydarzenia dnia dzisiejszego (6 maja) zachodniego świata, czyli koronacji Karola III na króla Wielkiej Brytanii, przypomniano nie tylko poddanym co zacniejsze punkty z CV Jego Królewskiej Mości. Wprawdzie fani „The Crown” mogliby wskazać z pewnością ciekawsze, choć może mniej zacne dykteryjki z życia już monarchy, ale nas zainteresował szczególnie jeden. Mianowicie król jest cały „eko”, a na Wyspach mówią o nim „Zielony Karol”.

Ekologia jest hobby Karola III od wielu lat. Zaczynał wdrażając w swoim gospodarstwie eko–metody produkcji, rezygnując z nawozów mineralnych i chemicznych środków ochrony roślin. Nie przypominano specjalnie dziś, że gdyby nie mniej „eko” inne fundusze wtedy jeszcze księcia Karola, to gospodarstwo by splajtowało. Więc nie dopytamy już o rachunek ekonomiczny innego książęcego projektu „eko”, mianowicie wytworzenia płaszcza z włókien pokrzyw, który zaprezentowano niedawno przy okazji „eko” pokazu mody.

Przy okazji przypomnijmy, że głód na świecie, zjawisko towarzyszące ludzkości od zawsze, został zlikwidowany po wynalezieniu i wdrożeniu do praktyki rolnictwa nawozów sztucznych oraz chemicznych środków ochrony roślin, co miało miejsce raptem kilkadziesiąt lat temu.

W cieniu Karola III pozostała inna intronizacja, o skutkach z pewnością zdecydowanie większych – Bank Światowy doczekał się nowego prezesa. Prezydent Biden tymi słowami 3 maja zaprezentował światu osobę szefa BŚ: „Ajay Banga (…) będzie pomagał kierować instytucją w miarę jej ewolucji i ekspansji, aby sprostać globalnym wyzwaniom, które bezpośrednio wpływają na jej podstawową misję, jaką jest ograniczanie ubóstwa – w tym zmiana klimatu.” Nie wnikaliśmy w sens powiązania misji BŚ z ograniczaniem ubóstwa w tym zmianą klimatu, no ale mówił to polityk, a taki jak coś powie… Dalej było jeszcze o filantropii oraz zwiększaniu dobrobytu na całym świecie. Dla zainteresowanych cały tekst tu.

Nowy prezes był przez wiele lat związany z globalnymi instytucjami, także finansowymi i pewnie tam zdobył też klimatyczne doświadczenie i takowe poglądy. Smaczku nominacji dodaje aura odejścia przed końcem kadencji poprzedniego prezesa BŚ, Davida Malpassa, który podczas panelu klimatycznego miał odwagę odmówić potwierdzenia, czy „akceptuje naukowy konsensus, że spalanie paliw kopalnych niebezpiecznie ogrzewa planetę.” Chapeau bas!

D. Malpass pewnie naczytał się teorii wybitnego naukowca Johana Rockströma, który w 2009 roku przedstawił 9 obszarów, które mają szczególne znaczenie dla bezpieczeństwa przyrody. Na drugim miejscu znalazł się cykl azotowy, znacznie wyprzedzający pod względem skali zagrożenia osławione już ocieplenie klimatu wskutek emisji CO2 w wyniku spalania paliw kopalnych.

O cyklu azotowym w ogromnym uproszczeniu: produkcja nawozów azotowych oraz ich stosowanie w produkcji roślinnej powodują uwalnianie do atmosfery związków azotu szkodliwych dla przyrody (wykorzystanie azotu z nawozów mineralnych przez rośliny rzadko przekracza 60%). Oprócz tego związki azotu w roślinach (pochodzące głównie z nawozów) są wykorzystywane w żywieniu zwierząt gospodarskich i odżywianiu człowieka. Zawierające azot efekty metabolizmu tych konsumentów trafiają do atmosfery i wód. A tak przy okazji – szacuje się, że połowa białek ciała ludzkiego zawiera azot pochodzący z nawozów azotowych.

Znawcą tematu w Polsce okazał się prezes Comarchu prof. Janusz Filipiak, który w jednym z wywiadów rzekł: „Jednym z największych źródeł emisji CO2 jest hodowla zwierząt. (…) To generuje bardzo dużo CO2. Rolą takich instytucji, jak IBRiS i w ogóle rozmaitych instytucji powinno być uświadomienie ludziom, że nie mają tyle – za przeproszeniem – żreć.” Za te słowa wylała się na ich autora fala mocno niepochlebnych komentarzy w wykonaniu m.in. aktywistów Greenpeace na czele. Tymczasem racja jest po stronie Profesora, choć można mieć ansę o swoisty skrót myślowy z żarciem w tle. Ale dzięki takiej formie przekazu informacja przebiła się do obiegu skuteczniej niż gdyby cytować wyniki prac niezależnych badaczy.

Narracja wskazująca emisję CO2 przy spalaniu paliw kopalnych jako główną przyczynę ocieplenia klimatu jest manipulacją i kłamstwem. Według wielu badań naukowych to „ograniczenie emisji gazów cieplarnianych poprzez redukcję hodowli zwierząt byłoby najskuteczniejszym sposobem dla osiągnięcia celów klimatycznych i utrzymania globalnego ocieplenia poniżej 2⁰C.” Zagadnienia te czemuś to nie znajdują miejsca w oficjalnej agendzie przywoływanej przez światowych liderów i decydentów. A szkoda, bowiem np. „według najnowszych badań, pięć największych koncernów mięsnych i mleczarskich emituje więcej gazów cieplarnianych niż najwięksi na świecie producenci ropy (…)”.

Kreatorzy jedynie słusznej koncepcji globalnego ocieplenia (CO2 i paliwa kopalne) nie wahają się przed manipulacją danymi. I tak np. według FAO hodowla zwierząt generuje jedynie 14,5% emisji gazów cieplarnianych, a wg niezależnej agencji The Climate Healers jest to aż 87%! „Roczna emisja metanu z hodowli zwierząt silniej wpływa na globalne ocieplenie niż roczne emisje CO2 ze wszystkich źródeł paliw kopalnych łącznie. Ten gaz cieplarniany jest aż trzydziestokrotnie bardziej zdolny do wychwytywania ciepła atmosferycznego niż dwutlenek węgla.” Skąd ta różnica? Metodologia IPCC nie uwzględniała negatywnego wpływu hodowli zwierząt na lasy, których ogromne powierzchnie są stale karczowane dla potrzeb przemysłowych hodowli. W latach 1990 – 2020 wycięto i przeznaczono pod hodowlę zwierząt 420 mln ha – obszar większy od Unii Europejskiej. Czy uwierzycie, że obecnie do hodowli bydła na świecie wykorzystuje się aż 45% niezamarzniętego lądu?

Globalna Grupa Trzymająca Władzę i Finanse (skrótem UFG – Unidentified Financial Group) od początku działalności inwestuje w produkcję żywności. I słusznie – ludzie jeść muszą, nie ma problemu z popytem (tylko rządy wyżywią się same). I tak jak na UFG przystało realizuje swoje cele, którymi nie jest ograniczanie ubóstwa, a maksymalizacja zysków, nie oglądając się na dobro natury, dobro konsumentów, dobrostan zwierząt… Choć z tym ubóstwem jest trochę prawdy – trzeba zadbać bowiem o taki poziom dochodów, aby biedni wczoraj ludzie byli mniej biedni dziś na tyle, aby stali się wzorowymi konsumentami.

Do tego dochodzi więc cała machina manipulacji ludźmi poprzez reklamę kształtująca określone nawyki konsumenckie, sprowadzające się do jednego – wczoraj byłeś biedny, nie było cię stać na jedzenie mięsa, dzisiaj możesz jeść je kilka razy dziennie! Chcesz być silny, zjedz batonik! Itd. itp.

Tu warto przypomnieć, że UFG realizuje swoje misyjne cele zarówno jako właściciel sieci globalnych holdingów producentów żywności, jak też pośrednio poprzez swoje agendy jak np. Bank Światowy czy MFW, EBC oraz banki „za duże, aby upaść”, przygotowujące grunt pod kolejne projekty. Dlatego też obszarem szczególnej aktywności wymienionych instytucji są biedne kraje afrykańskie czy azjatyckie – tu łatwiej zrealizować zamierzone cele. Na ich celowniku jest też Ukraina, której wspomniane instytucje obiecują daleko idącą pomoc (BŚ już zaangażował 13 mld USD). Bodajże połowa gruntów rolnych w kraju będącym śpichlerzem świata jest we władaniu zagranicznych holdingów. A że póki co nie muszą tam przestrzegać unijnych norm dotyczących stosowania np. pestycydów czy antybiotyków, to tylko czysta korzyść dla dobra konsumenckiego ludu – patrz afera ze zbożem czy kurczakami.

Efektem reklamowej religii konsumpcjonizmu żywnościowego jest epidemia otyłości, która zalewa świat. W Polsce też – 60 proc. Polaków jest otyłych. Według wszystkich badań nadwaga i otyłość są obecnie największym zagrożeniem dla zdrowia publicznego w Polsce i na świecie. My tu martwimy się, że otyli np. gorzej się uczą, częściej chorują, a tam menedżerowie z UFG zacierają ręce – przecież w ich rękach jest oprócz produkcji żywności oraz powiązanej chemii (nawozy, pestycydy) cała farmacja. Nie trzeba dodawać, że zysk na środkach na odchudzanie (najpierw), a potem na lekach na wszystkie plagi będące pochodną otyłości, jest gigantyczny. To się nazywa holistyczne podejście do biznesu – najpierw zarobek na sprzedaży i przetworzeniu drewna z lasów, potem zakładanie przemysłowych farm, nawożenie gruntów i hodowla zwierząt, wytwarzanie żywności, a na koniec leczenie otyłości i chorób będących jej pochodnymi. Więc – po co to zmieniać? Trzeba to tylko ładnie nazwać…  hm… zrównoważony rozwój?

Niedawno prezes jednego z banków w Polsce w tle biznesowego mitingu opowiadał, że to banki będą drogowskazem wdrażania idei zrównoważonego rozwoju. Wolelibyśmy może, aby banki skupiły się na pilnowaniu ryzyka, no ale cóż. Za to tenże bank też jest „eko”, bowiem w ofercie ma kredyty na zakup fotowoltaiki i pomp ciepła, ze specjalną eko-zniżką, czyli już od 10,99 proc. To się nazywa być na czasie!

Warto dla historycznej prawdy przypomnieć, że Polska była swego czasu prekursorem w ograniczaniu konsumpcji mięs, o czym śpiewał artysta kabaretowy Zenon Laskowik, nawołując gromko w Opolu: „nam polędwica oraz schab nie smakuje tak jak szczaw”.

Unijna utopia brnie natomiast w kolejne odcinki serialu Fit for 55, gdzie w scenariuszu walki z globalnym ociepleniem wciąż króluje mit paliw kopalnych i emisji CO2. Widać nie chcieli przeczytać raportu wspomnianej już agencji The Climate Healers, który tu raz jeszcze przywołamy: „Pokazujemy, że najpierw musimy przejść na globalną gospodarkę opartą na roślinach i że ślepe wyeliminowanie zużycia paliw kopalnych przyspieszy ocieplenie planety”. W UE wiedzą lepiej, w związku z tym, aby nam się klimatycznie polepszyło PE przyjął rezolucję, iż rower jest spełnia kluczową rolę w realizacji celów klimatycznych i zrównoważonego rozwoju miast, więc do 2030 roku należy podwoić liczbę km przejechanych w Europie rowerami. „Wężykiem, wężykiem!”

Na szczęście nie mamy w kraju problemów dynastycznych, co by nie było wciąż króluje prezes.

Podziel się