Dzień Świra vs Dzień Świstaka

W wigilię przygotowywania felietonu na temat śladów filmu „Dzień Świstaka” w polskiej kulturze masowej zostaliśmy zaskoczeni innym przypomnieniem kultowego polskiego tym razem filmu, chodzi oczywiście o „Dzień świra” z wybitną kreacją Marka Kondrata. Kto zacz  świr wiemy, a i film – aspirując do grona tzw. wykształciuchów – obejrzeliśmy, nawet nie raz. Niektóre cytaty z filmu „zasiliły zasób skrzydlatych słów” uskrzydlając w niepostrzeżony sposób mowę potoczną. I tu nie możemy sobie odmówić dedykacji jednego z nich troglodytom edukacji polskiej: „Nie, no to nie do wiary. Nie, to być nie może. Osiem lat podstawówki, cztery liceum. Potem pięć, bite, studiów, dyplom z wyróżnieniem, dwadzieścia lat praktyki, i oto mi płacą, jak by ktoś dał mi w mordę”. We wtorkowy wieczór okazało się, że fanem „Dnia świra” jest wicemarszałek sejmu, który przywołał ten tytuł, zacytujmy: „Rozpoczynamy program pod nazwą dzień świra”, aluzyjnie odnosząc się z trybuny sejmowej do szaleństwa „Lex Kaczyński” i trybu głosowania. Dla pana wicemarszałka Zgorzelskiego wektor w górę za trafność zastosowania aluzji.

Jak wiadomo w ten szalony poniekąd wieczór w Narodowym Teatrze Politycznym okazało się, że znaczna grupa posłów partii odgrywających role w partii władzy zagłosowała wraz z posłami tzw. opozycji (ach, kiedy wiodące role w opozycji grać będą wielcy aktorzy, porywający widownię, a nie zgrani, przegrani i ograni „halabardnicy”, „lokaje”  i…?). Skąd „takzwaność” opozycji? Otóż jeden z ze znanych publicystów amerykańskich po zapoznaniu się z realiami polskiej sceny politycznej stwierdził, że wiodące polskie partie stojące tu przeciwko sobie za oceanem stanowiłyby jedną, bo różnic między ich programami szczególnych nie ma. Czy można z tego wysnuć wniosek, że podział ten jest pozorowany, aby podzielić naród, w myśl zasady „dziel i rządź?”

Przywołany Adaś Miauczyński, współczesny Stańczyk, mówi z goryczą: „…i wszechporażająca nas wszystkich pogarda władzy od dyktatury aż po demokrację, która nas kałamarzy ma za mniej niż zero. Dlaczego władza każdej maści ma mnie za nic? Czy czerwona, czy biała, jestem dla niej śmieciem.” Warto dodać, że film powstał w 2002 roku. Czy władze od tego czasu zadbały o edukację oddając odebrany w ordynarny sposób misji nauczycielskiej należny szacunek, prestiż i uznanie, czy doposażyły zapyziałe szkoły i uczelnie na miarę XXI wieku, czy przewrócono wyrugowane w ramach reform po 1989 roku gabinety stomatologiczne i lekarskie? Pytanie retoryczne, jakże aktualne wciąż od 2002 roku. Może w efekcie b. Główny Reprezentant Narodu nie wyrażałby „bulu” lecz „bólu”, a niedawno powołany Naczelny Naprawiacz Polskiego (nie)Ładu nie popisywałby się znajomością rzeczy na Twitterze pisząc o „remanencie”, a nie „remamencie”.

A jeśli już jesteśmy przy Polskim (nie)Ładzie, to wróćmy do teatru. Nie dowiemy się, czy do zagłosowania nie za, a nawet przeciw, przyczyniło się bezpośrednie doświadczenie posłów skutkami dobrodziejstw Polskiego (nie)Ładu polegające na uszczupleniu ich wynagrodzeń, ale nie można wykluczyć takiej tezy. Jeśli tak, to wspaniale byłoby budować nadzieję, że wypadek przy pracy nie będzie jednorazowy, i może czasem przydarzy się chęć czytania, a nawet i ze zrozumieniem przed głosowaniami w ważnych dla narodu sprawach. Bo gdyby doczytali, to by przecież zapobiegli. A tak … wyszło jak zawsze. No chyba że Oni twierdzą, że „Naród to my” czyli oni, a my to my. I jak tu łączyć, a nie dzielić?

Przy okazji wytykania nie czytania tego legislacyjnego monstrum. Przypomnieć warto, że twór (i tu prosi się o napisanie „tfur”) został uchwalony w ekspresowym tempie, co uniemożliwiło pogłębioną analizę nie tyle tekstu, bo na to czasu też nie było (vide niedawne odkrycie „ulgi na pałacyk”), ale skutków nieodpowiedzialnych, błędnych, chaotycznych zapisów. I tu warto zauważyć pewne podobieństwo, ba, podejście będące wręcz tradycją! Mianowicie w podobny co do metody sposób wdrażano tzw. plan Balcerowicza: „Komisja nadzwyczajna do rozpatrzenia projektów ustaw powstała 20 grudnia, w czasie czterodniowego posiedzenia Sejmu, a już na następnej sesji, 27 i 28 grudnia, pakiet ustaw Balcerowicza został przyjęty, bo miał wejść w życie 1 stycznia 1990 r.” „Premier Mazowiecki ogłosił, że wobec planu Balcerowicza nie ma alternatywy, toteż w sejmie i senacie przegłosowano jego wprowadzenie bez czytania!”(wykrzyknik nasz).

Sięgając dalej wstecz można dopatrzyć się analogii co do terminu w uchwalaniu innego ważnego aktu, jakim była … Konstytucja 3-go Maja, przyjęta przez wtajemniczonych posłów w podobny sposób: „Regulamin przewidywał trzy dni na zapoznanie się z tekstem nowego projektu, wprowadzenie więc ustawy pod głosowanie 3 maja zdawało się niemożliwe. Jednak postanowiono przekonać posłów, przywołując wizję wielkiego niebezpieczeństwa wiszącego nad Rzecząpospolitą, tłumacząc nadzwyczajny pośpiech wyższą koniecznością.” Czyż pośpieszne przyjęcie planu Balcerowicza czy też Polskiego (nie)Ładu nie było argumentowane wyższą koniecznością, w tym ostatnim przypadku pandemiczną?

Świstak po polsku

Dzisiejsza dwójkowa data sprowokowała nas do kontynuowania pomysłów na adaptację do polskich warunków szczególnego święta obchodzonego przede wszystkim w miasteczku Punxsutawney w Pensylwanii (USA), gdzie co roku w dniu 2 lutego na podstawie obserwacji świstaka Phila przepowiada się termin nadejścia wiosny. Kontynuowania, bowiem wywodzące się z kultury zachodniej Halloween także zadomawia się od lat 90. w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, ku oburzeniu środowisk propagujących obchodzenie np. słowiańskich z pochodzenia Dziadów. Różnica taka, że Halloween wesołe, a Dziady smutne, więc marketingowo trudno im się przebić.

Bez obaw – nie zamierzamy propagować hodowli amerykańskich świstaków w Polsce w celu ich przedwiosennego podglądania, tym bardziej, że mamy ich kuzynów w Tatrach. Jeszcze mamy, bo to gatunek zagrożony i pod ścisłą ochroną, czego zdają się nie wiedzieć organizatorzy rozrywkowej pseudoturystyki w górach, nawet ci z TVP (vide ostatni Sylwester w Zakopanem, wszystkie świstaki zostały zbudzone i ponoć uciekły na Słowację).

W filmowej wersji mamy świstaka w genialnej i chyba niedocenianej komedii z Billem Murrayem „Dzień świstaka”. Bardzo dobry film instruktażowy z zakresu slow life, perfect life a po polsku z prozy życia. Główny bohater Phil, prezenter prognozy pogody przyjeżdża do małego miasta ze swoją dwuosobową ekipą telewizyjną i zostaje uwięziony w pętli czasu. Tkwi w jednym dniu, który powtarza się wciąż, i wciąż, i wciąż. Znamy to uczucie?

Dzień świstaka jest metaforą ludzkiego życia. Ograniczeni reżimami sanitarnymi, zamknięci w houmofisach doskonale rozumiemy bohatera, który zmaga się z identycznością dni. Może nas bawić, ba, może nawet budzić w nas zazdrość, z jaką nonszalancją popełnia błędy (tzw. życiowe). Możemy mu kibicować, kiedy podejmuje wyzwanie i walczy, aby wyrwać się z pętli czasu. Cudownym symbolem tego oręża jest jego próba doskonalenia się. Bohater zmierza do ideału. Odkrywa talenty, rozwija je, ogólnie rzecz ujmując, zmienia się na lepsze.

I słodko gorzka refleksja: jeden dzień to za mało, aby stać się ideałem. Jedno głosowanie wiosny nie czyni. Ale daje nadzieję, że postaramy się być lepsi, mądrzejsi, mniej zapatrzeni w siebie. A teraz niech nam się przyśni, że w najważniejszej sprawie wyższej konieczności, jaką jest Polska i Polacy, głosujemy razem? Że co, że to z Dnia Świra?

Ale może nam też uda się wyrwać z tej pętli i uwierzymy, że możemy być wolni, a nie zniewoleni, możemy sami kreować nasze życie, bo mamy je jedno i nie da się go powtórzyć. No i nie dajmy się ześwirować, nawet dla tzw. wyższej konieczności.

Podziel się