Czy będzie WIBORgate?

Aby obronić trafność tytułu i oddalić zarzut taniej sensacji musimy zachować chronologię zdarzeń w tej opowieści, a i związek logiczny też będzie.

Karierę w ostatnim czasie robi słowo „sprawiedliwość”, a to zwłaszcza w kontekście porażającej sprawiedliwości Polskiego (nie)Ładu, na obalenie którego nadzieje są coraz to mniejsze, no chyba że obali się sam, co nie byłoby niczym zaskakującym wobec totalnej kulawości tegoż. I tu zauważamy pewną nadzieję, bowiem póki co podziękowano za prace nad wspomnianym podatkowym inwalidą trzem osobom zarządzającym naszym ulubionym ministerstwem (MF), teraz podobno kolej na „dziękczynność” na poziomie dyrektorów departamentów, a znając rozmach panujących pod młot uznania władzy mogą za chwilę pójść pracownicy szeregowi. A jeśli dodać do tego napięcie wśród ostatecznych wdrażających nowości P(n)Ł-u czyli urzędników KAS (szczere wyrazy współczucia), którzy za chwilę odmówią pracy, to nie będzie miał kto robić wszystkim Polakom dobrze zarówno podatkowo, jak i zdrowotnie. Tym bardziej, że jak fama głosi jeden z przekazujących obowiązki w MF na pytanie potencjalnego uzdrowiciela „Co zrobić, żeby uzdrowić” miał w chwili szczerości odpowiedzieć: „Nie da się”. Więc cierpliwości.

Warto przypomnieć sobie, że istnieje też takie słowo: „przepraszam”, i nie jest ono nadużywane w tym kraju, a w polityce w szczególności. No chyba że jest użyte niefortunnie, jak właśnie miało to miejsce w stosunku do (nie)Ładu. Za „przepraszam” nie poszła jedynie słuszna decyzja o zawieszeniu uzdrowienia i powrocie z dobrym projektem za rok. Niestety obserwujemy brnięcie dalej w meandry podatkowego chaosu, co nijak do okolicznościowego „przepraszam” nie przystaje. No chyba że rozkaz brzmiał: „Przepraszamy i robimy swoje”. Tak czy inaczej chwila prawdy będzie za rok, gdy uzdrowiony i sprawiedliwie opodatkowany lud będzie rozliczał się rocznie podatkowo. I wtedy będzie sprawiedliwie, a będzie to rok wyborczy.

Tak się często zdarza różnym władzom, że gdy przydarzy się coś dla tej władzy niefajnego, to władza przykrywa to czymś niby fajniejszym, co ma odwrócić uwagę ludu od tego pierwszego przydarzenia. Nie mamy pojęcia, czy skierowanie reflektorów na WIBOR, który do tej pory przez długie lata nie rzucał się w oczy, a nawet był schowany za finansów kulisą, miało dać taki efekt. Jednak jeśli tak by było, to byłoby to otwarcie przysłowiowej puszki Pandory. I jak słusznie zauważono w artykule to może być „afera, przy której frankowa wygląda na żart”.

Temat może by nie wypłynął, gdyby nie dwie kwestie: po pierwsze ostatnie podwyżki stóp procentowych w Polsce dokonywane przez NBP, lansowane jako sposób na walkę z inflacją, po drugie: pomysł zamrożenia stawki WIBOR dla znacznej części kredytów hipotecznych jako sposób na wsparcie kredytobiorców wobec drastycznego podwyższenia rat kredytów w następstwie podwyższenia stawek WIBOR mających tu zastosowanie, czyli WIBOR 3M i 6 M.

Nie trzeba przypominać, że przez ostatnich kilka lat stopy procentowe NBP były na rekordowo niskim poziomie, np. stopa referencyjna wynosiła w maju 2021 – 0,1%, a wędrówka w górę zaczęła się w październiku 2021 od 0,5%. Dziś mamy 2,75% i podobno nie jest to koniec podwyżek.  Przy okazji: okres niskich stóp znakomicie wykorzystał niezawodny team dewelopersko – bankowy: w 2021 r. sprzedano najwięcej mieszkań od 20 lat udzielając rekordowej liczby kredytów hipotecznych – ponad 200 tys. (wzrost r/r 41%!) – na kwotę prawie 90 mld zł. Tym samym wartość hipotek przekroczyła znacznie 500 mld zł. Czy można byłoby powiedzieć, że NBP czekał z podwyżkami stóp na dokończenie hipotecznych żniw przez banki, aby podwyżkami nie wypłoszyć przyszłych szczęśliwych nabywców własnego M, kierujących się zasadą „mieszkanie tanie nie jest, ale kredyt – tak!”?  Może to za daleko idące, a może niekoniecznie…

Jak wiadomo konstrukcja zmiennego oprocentowania (ceny) kredytu w złotych jest wyrażona poprzez sumę stawki WIBOR i marży banku. Aktualna dyskusja dotycząca stawki WIBOR i metody jej ustalania ma kontekst kredytów hipotecznych, ale od razu powiedzmy, że zjawisko jest znacznie szersze, o czym dalej. I właśnie o tę metodę określania wysokości WIBOR idzie. Wprawdzie są regulacje krajowe i UE w tej kwestii, ale tu i ówdzie pojawiły się doniesienia (jeszcze nie donosy) o wątpliwościach dotyczących poprawności ustalania stawek WIBOR.

W potocznej wiedzy kredytobiorców stawka WIBOR jest jakąś pochodną algorytmiczną głównej stopy procentowej NBP i nikt – łącznie z pracownikami banków z wyłączeniem pewnie zarządów
i departamentów skarbu – nie jest świadomy, że wysokość stawek WIBOR jest ustalana codziennie o godz. 11 przez… przedstawicieli kilku banków i zawiera się gdzieś pomiędzy stopą depozytową a stopą lombardową NBP. No i o to „gdzieś” chodzi.

Jakże przypomina to ustalanie ceny złota. W myśl zasady „Rynek rynkiem, ale ktoś tym wszystkim i tak pewnie steruje” po raz pierwszy trudy tej jakże ważnej misji, mającej zapewne na względzie sprawiedliwy dostęp do jedynie słusznych cen ponadczasowego kruszcu wzięli na siebie przedstawiciele pięciu firm inwestycyjnych, NM Rothschild & Sons, Mocatta & Goldsmid, Samuel Montagu & Co., Pixley & Abell, and Sharps & Wilkins, a miało to miejsce w Londynie 12 września 1919 roku, oczywiście o godzinie… 11. Od tego czasu przez kilkadziesiąt lat kilka prywatnych banków – Barclays Capital, Deutsche Bank, Scotiabank, HSBC, SocGen obwieszczały światu codziennie bieżącą cenę złota. System zmodyfikowano kilka lat temu, a dla zainteresowanych link. Wymowną ciekawostką naszych czasów jest, że do grona 13 banków dołączył Bank of China.

Metodologia ustalania cen złota i innych kruszców, stawek bankowych itp. pozostawała długie lata bez żadnej kontroli instytucji regulacyjnych i nadzorczych, co podmioty finansowe niejednokrotnie wykorzystywały do osiągnięcia – subtelnie to nazywając – nadzwyczajnych korzyści. Wraz z rozwojem stosownych instytucji nadzorczych i regulacyjnych systemu finansowego następuje ograniczanie radosnej twórczości finansistów. Jednak odnosi się wrażenie, że zakres i intensywność działania organów kontroli  nie nadąża za innowacyjnością finansowych menadżerów.  Zdarza się jednak, że organy regulacyjne nakładają kary na banki, fundusze ubezpieczeniowe, firmy pożyczkowe za różne racjonalizatorskie pomysły, w tym pozwalające nadmiernie skubać niedouczonych klientów. Tu zacytujmy tylko kilka takich doniesień: „W maju ubiegłego roku Brytyjski Urząd Nadzoru Usług Finansowych nałożył na Barclays Bank karę w wysokości 26 milionów funtów za manipulowanie londyńskim fixingiem złota.”, „W listopadzie nadzorcy ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii nałożyli łącznie 3,3 mld dolarów kar na pięć globalnych banków za manipulacje na rynku walutowym.”, „JPMorgan zapłaci 13 mld dol. za wprowadzanie klientów w błąd”.

Podobne zjawiska obserwujemy w Europie: „Komisja Europejska ukarała trzy banki za zmowy kartelowe, których celem były manipulacje w sektorze instrumentów pochodnych denominowanych we frankach szwajcarskich.”, „W 2013 r. największą wykrytą aferą było manipulowanie stopą kredytową LIBOR.”, „Bank centralny Hiszpanii (BdE) ukarał trzynaście największych banków oraz instytucji finansowych łączną karą 37 mln euro za wprowadzanie w błąd klientów i łamanie zawartych z nimi umów, najwyższą karę w latach 2018 – 2020 zapłaciły: Santander, ING oraz Bankinter.”,   „KE nałoży na największe banki grzywnę o wartości 1,7 mld euro. Na liście ukaranych są Citigroup, Deutsche Bank, Royal Bank of Scotland (RBS), JPMorgan, Barclays i Societe Generale.”

Żeby nie było, że jesteśmy gorsi: także w Polsce UOKiK i KNF od kilku lat zaczynają wykazywać pewną aktywność w nakładaniu kar na banki i inne instytucje finansowe, które zagalopowywały się w sprawiedliwym dowartościowywaniu pracowitych Polaków. I tak na przykład: „Prezes UOKiK nałożył na SCB 44,2 mln zł kary (38,2 mln zł za wliczanie składki z tytułu dodatkowej usługi ubezpieczenia do całkowitej kwoty kredytu i 5,9 mln zł za wprowadzanie konsumentów w błąd).”, „(…) za niedozwolone klauzule dotyczące zasad ustalania kursów walut, na podstawie których naliczane są raty kredytów indeksowanych m.in. do euro i franka szwajcarskiego. Nałożył na banki kary finansowe w wysokości: 26,6 mln zł dla BNP Paribas, 10,5 mln zł dla Millennium oraz 23,6 mln zł dla Santander Bank, a ponadto zakazał stosowania zakwestionowanych klauzul.”, ” „…dwie decyzje względem banków PKO BP i Pekao, dotyczące niedozwolonych postanowień określających zasady ustalania kursów walut. Suma kar wyniosła blisko 62 mln zł”. Lista jest długa, a pomysłów nie brak.

Niezależni eksperci (Finanse dla Firm także) oceniają bez emocji, że pozycja banków w Polsce dzięki  bankowemu lobby jest  bardzo silna, a wykorzystywanie instytucjonalnej przewagi wobec klientów zarówno detalicznych jak i biznesowych to standard. Przywołajmy tu tylko całą manipulację i szereg nadużyć  wykorzystujących bankowe przewagi przy kredytach frankowych łącznie z blokowaniem propozycji rozwiązań ustawowych, najdroższe przez długie lata karty płatnicze w Europie, a także  wycofany dopiero co (2015) bankowy tytuł egzekucyjny, będący totalnym dowodem nieuprawnionego, niezgodnego z Konstytucją, uprzywilejowania banków, skwapliwie zastąpiony „siódemkami”. Walka trwa, regulatorzy światowi i europejscy łączą siły, a bankom ciaśniej.

O finansach i gospodarce możemy bez końca, ale nadszedł czas na wyjaśnienie tytułu. Wrócił z całą mocą na wokandę (dosłownie) wątek poprawności ustalania stawki WIBOR przez banki. Pierwszy pozew od klienta PKO BP w tej kwestii za chwilę trafi do sądu. Istotą sprawy jest domniemanie, że „Banki ustalają WIBOR na poziomie nieuzasadnionym, po czym do marży kredytowej dodają niesprawiedliwą nadwyżkę pomiędzy wartością WIBOR a rzeczywistym kosztem pieniądza, który pozyskują od deponentów”, a także „Prawnicy uważają, że niedopuszczalnym – jako sprzecznym z definicją umowy kredytu i naturą zobowiązania – jest stosowanie zmiennego oprocentowania opartego o WIBOR, ponieważ bank może wpływać na wysokość tego wskaźnika, mając interes w tym, aby był jak najwyższy” (cytujemy za Maciejem Samcikiem).

Kaliber przywołanej sprawy jest ogromny. Banki już liczyły, ile miliardów zarobią za friko na wzroście WIBOR, który same wyliczają, a tu proszę, znalazł się Dawid, który śmie porywać się na Goliata! Warto dodać, że temat był wielokrotnie podejmowany, ale organy zarówno władzy, jak i nadzoru – jak by to powiedzieć – nie przywiązywały specjalnej wagi do sygnałów. Czy to nie przywiązanie to za sprawą bankowego lobby? Obecnie sprawa jest już w mainstreamowych mediach, więc łatwo zamieść pod dywan się nie da, tym bardziej, że przeciw Goliatowi może jutro stanąć armia Dawidów wzmocniona stosownymi wyrokami sądów nie tylko w Polsce, ale i w UE. Ten przykład pokazuje przy okazji, o co idzie z tym sądownictwem.

Ale to nie koniec powodów do bezsenności dla bankowych innowatorów. Z tym, że tym razem za wszystkim stoi nie Tusk czy Ruscy, ale… Orban. Otóż rząd Węgier zrobił rzecz straszną, mianowicie od początku roku została na pół roku zamrożona stawka BUBOR (odpowiednik WIBOR), dzięki czemu kredytobiorcy hipoteczni odetchną z ulgą i nie będą myśleć o seppuku. Koszty tego zabiegu biorą na siebie banki. Co gorsza jak podaje RFM24  „W przyszłym roku ma wejść program określany jako „największa obniżka podatków w historii”, w tym m.in. obniżki składek, likwidacja PIT dla osób poniżej 25. roku życia oraz zwrot z podatku dla rodziców wychowujących dzieci. (…) w publicznym sektorze szykowane są spore podwyżki płac, o ponad 20 proc. Dotyczy to m.in. medyków, pracowników opieki społecznej, kultury. Więcej dostaną także nauczyciele, a policjanci, którzy się zaszczepią mogą otrzymać specjalny dodatek.” Pozostaje mieć nadzieję, że Węgrzy nie powielą doświadczeń Polskiego (nie)Ładu, mimo obowiązującego braterstwa. A w ogóle ci Węgrzy to jakiś dziwny kraj – kilka lat temu jednym ruchem uporali się z kredytami frankowymi, teraz to zamrożenie BUBOR bez większej dyskusji… Można?

Może z tej węgierskiej  inspiracji podobny pomysł mrożący WIBOR i krew bankowcom przedstawił Marcin Wroński z SGH. Propozycja ta nie przeszła – jak na Węgrzech – bez echa, ale wywołała lawinę komentarzy i opinii wbrew. Przy okazji: jeśli ktoś chciałby zidentyfikować bankowych lobbystów, to właśnie okazja jest przednia. Na przodzie więc oczywiście prezes ZBP, który w wystąpieniu ozdobionym własnym portretem rzekł m.in. „…banki mają za zadanie także ochronę wkładów klientów, którzy powierzyli im swoje pieniądze, zapewnić finansowanie gospodarki i stabilność finansową państwa.” Zapewne ta troska o nasze depozyty powoduje, że oprocentowanie depozytów jest na niezmiennym stabilnym poziomie poniżej 0,5 proc. nie ulegając wzrostowi stóp NBP i rosnącemu w kosmos WIBOR-owi, stabilizując koszty banków i zapewniając finansowanie własnego biznesu (np. kredytów hipotecznych). Dalej jest już tylko sprawiedliwiej: „Koszty walki z inflacją zapewne będą musiały być sprawiedliwie rozłożone na nas wszystkich, w tym na kredytobiorców, osoby posiadające depozyty w bankach i na podatników.”, co należy przetłumaczyć, że sprawiedliwość będzie polegać na tym, że koszty walki z inflacją poniosą wszyscy wymienieni, tylko nie banki.

W tym też duchu do sprawy musiał odnieść się prezes NBP, ale to tym razem nie dziwota, wszak zabiega o reelekcję, więc gdy się weszło między wrony… A jeszcze nie tak dawno chwaliliśmy za próbę niezależnych poglądów. Ale przecież nawet tak wielcy finansiści, jak Alan Greenspan, wieloletni szef Fed, współautor kryzysu 2008, zmieniał poglądy w zależności od potrzeb: w młodości był fanem standardu złota, potem jako szef Fed zapomniał się i wydrukował mnóstwo dolarów bez pokrycia, by obecnie szokując wszystkich oświadczyć: „Uznaję złoto za podstawową globalną walutę. (…) Instrumenty kredytowe i waluty fiducjarne opierają się na zaufaniu. Złoto i srebro są jedynymi walutami, które mają wartość wewnętrzną.”.  Cóż, pecunia non olet.

Wróćmy do przewodniej „wiborowej” tematyki: sprawa jest rozwojowa, i to zarówno w aspekcie poprawności wyliczania stawek WIBOR, jak też w aspekcie mrożenia. Oczywiście jest jeszcze opcja „wstrząśnięta, nie mieszana”, ale wstrząsów po(nie)Ładowych mamy dość, a to pewnie wstrząśnięć nie koniec. Tak czy inaczej tenże rozwój będziemy obserwować i donosić Czytelnikom o rozwoju. Z pewnością będzie się działo. I żeby tylko to sprzężenie polityki i biznesu nie zapomniało o szarych Polakach, w tym hipotecznych. No ale jeśli uświadomić sobie, że to ci właśnie staną się za chwilę wyborcami, to może jest nadzieja, że banki nie zarobią nadmiernie, ale sprawiedliwie: i dla nas, i dla siebie.  Dobre przykłady były: Boston Consulting Group podał, że od czasu wybuchu światowego kryzysu finansowego w 2008 roku największe banki świata zapłaciły w sumie 321 mld dolarów kar. Powód? Działania niezgodne z regulacjami i manipulacje rynkowe. Pod rozwagę.

A propos zmiany poglądów a la Alan Greenspan: wypada nam przeprosić wszystkich, którzy mają w świadomości jakże miłe bankom PR-owe powiedzenie „pewne jak w banku”, bo po lekturze powyższego mogą chcieć tę formułkę usunąć ze świadomości. Im szybciej to wyparcie nastąpi, tym lepiej –  bankowość współczesna to twardy i agresywny biznes nastawiony na zysk za wszelką cenę, a nie działalność charytatywna, a nawet non profit, jak to było w Polsce przed laty, o czym już przy następnej okazji.

Podziel się