Banksterzy czy filantropi odc. IV

Kolejny odcinek cyklu artykułów, w których zastanawiamy się, czy banki zasługują na nasze zaufanie (teza: banki są instytucjami zaufania publicznego) rozpoczynamy od niedawnej decyzji bodajże najważniejszego banku świata czyli Fed o podwyższeniu stóp procentowych. Na tę decyzję uczestnicy tzw. rynków finansowych oczekiwali z napięciem prawie równym napięciu Czytelników oczekujących nowego artykułu by Finanse dla Firm interesujący się nieco finansami, więc oto jest 😊. Ostatecznie decyzja była zgodna z oczekiwaniami, wobec czego wszyscy mający dobre kontakty z kolegami z Fed i wiedzący o niej wcześniej zdążyli uprzedzić rozwój wydarzeń i obstawić odpowiednie typy i transakcje. Odnośnie tych wcześniejszych kontaktów – tak było zawsze, wobec czego nie ma co przywoływać haseł o etyce w branży,  w której towarem jest pieniądz, często gorący, im bardziej wirtualny w wyrazie tym lepiej, a każdy dzień jest okazją do zarobienia, nie tylko na wzrostach, ale nawet – i może przede wszystkim – na stratach. I tu do znudzenia przywoływany przykład z Wielkiego Kryzysu, kiedy ci, co widzieli, zdążyli w przededniu Krachu sprzedać wszystkie akcje, aby po jakimś czasie kupić je za bezcen.  Retorycznym jest pytanie, czy to, co obserwujemy w globalnej gospodarce, też zmierza w stronę kryzysu, na którym nieliczni zarobią krocie kosztem maluczkich.

Wróćmy do decyzji Fed – naszą uwagę przykuła nie tyle decyzja o podwyżce stóp, to wiedzieliśmy dużo wcześniej (😉),  co sposób jej zaprezentowania przez szefa Fed. Tu kilka cytatów za FT z wystąpienia Jay Powella w wolnym tłumaczeniu F4F:  „Powell ostrzegł, że Fed ma „pewne drogi do przebycia” w swoim dążeniu do poskromienia gwałtownie rosnących cen”; „(…) ostateczny poziom stóp procentowych będzie wyższy niż oczekiwano”, by zaraz potem dodać „decydenci są skłonni rozważyć możliwość przyjęcia mniej agresywnej podwyżki na kolejnym posiedzeniu Fed w grudniu.”; „Ten czas nadchodzi i może nadejść już na następnym posiedzeniu, lub na tym, które odbędzie się później”. Przeczytaliśmy ten tekst kilkakrotnie z tzw. należytą uwagą i pierwsze skojarzenie to prognoza pogody w wydaniu Wojciecha Manna (stare, ale dobre). Podobnie odebrali to inwestorzy: „Rynki miały trudności z interpretacją stanowiska banku centralnego” czyli rynki zwariowały, akcje podskoczyły by zaraz spaść, konieczne były dodatkowe wyjaśnienia szefa Fed.

A u nas wciąż trwa wytykanie prezesowi NBP nie dość przejrzystej komunikacji z rynkami. Tak naprawdę lobby bankowemu idzie o to, aby poprzez różnorodnych tzw. ekonomistów oraz dziennikarzy mieniących się ekspertami  finansowymi narzucić jedynie słuszną (czytaj: dobrą dla banków) drogę obniżenia inflacji poprzez podwyżki stóp procentowych. Przywołajmy więc wypowiedzi szefa NBP w krzywym zwierciadle krytyki tu: Pośmialiśmy się? No to teraz serio. Prezes uczciwie dał do zrozumienia, że nie ma mądrych na to, co się wydarzy, ponieważ będzie to efektem działań wielu różnych, znanych i nieznanych sił i decyzji. Oczekiwanie od szefa NBP (czy też Fed) jednoznacznego określenia, kiedy i na skutek jakich działań inflacja spadnie, stawia stawiających takie pytanie w kolejce do wróżki i obnaża ich niekompetencje.

Jak już jesteśmy przy Fed i jego szefach, to w kontekście przywołanej etyki biznesowej warto odnotować, że byłym szefom Fed stawiano zarzuty, choć powiedzmy raczej „zwracano uwagę”, na zbyt bliskie relacje w trakcie pracy w Fed z różnymi firmami z Wall Street. Weźmy na tapetę Alana Greenspana (szef Fed 1987 – 2006!), który „gdy tylko opuścił budynek Fedu, drzwi otworzyły przed nim m.in. Deutsche Bank, fundusz hedgingowy Paulson & Co, czy inwestująca w obligacje firma Pimco”. Lobbowanie przeciw regulacjom ograniczającym nieograniczoną wolność (czytaj: radosną innowacyjną twórczość instytucji finansowych) było żelaznym repertuarem w licznych wystąpieniach byłego guru świata finansów. Tego samego, który dopuścił do bańki nieruchomości w 2007 roku, a przesłuchiwany przez komisję senacką z rozbrajającą szczerością wyznał: „Odkryłem dziurę w mojej ideologii. Nie wiem jeszcze, jak jest ona duża i trwała, ale czuję się z tym fatalnie.” Jego następca Ben Bernanke (szef Fed 2006 – 2014) również nie zrobił nic dla ratowania przed kryzysem 2007 roku, ale wiele zrobił dla ratowania przed upadłością oczywiście nie mas kredytobiorców padających jak muchy, ale… instytucji finansowych, kosztem setek miliardów dolarów z budżetu państwa.

Zachodzimy w głowę, jak tak tęgie finansowe głowy obydwu panów nadchodzącego kryzysu mogły nie dostrzec i nie ostrzec kogo trzeba. No chyba że o tę chwilę niedostrzeżenia właśnie chodziło.

Ciekawostką też jest, jak byłym szefom Fed zmieniały się poglądy w zależności od posady. Greenspan w młodości był zwolennikiem trwałego związku między wartością dolara a złotem, by porzucić ten pogląd w czasie „fedowania”, i wrócić do niego na stare lata obwieszczając niedawno iż złoto jest „uniwersalnie akceptowalnym” pieniądzem. Czy to wsłuchując się w jego złote myśli banki centralne od kilku lat kupują złoto, w tym roku w III kwartale rekordowe 399,3 ton złota, co stanowi rekordowy kwartał w sięgającej do 2000 roku historii tych danych?

Z kolei Ben Bernanke (tak jak i Greenspan obrońca wolności instytucji finansowych w czasie szefowania Fed) w latach młodości badał „naukowo” zjawiska kryzysów, zwłaszcza tego Wielkiego. Zdobyta w badaniach wiedza w ocenie jego nie fanów nie przełożyła się – jak wyżej wspomnieliśmy – na zapobieżenie wspomnianemu już kryzysowi, a mogła, nawet powinna, bowiem przed szefowaniem w Fed Bernanke w latach 2002 – 2005 był członkiem Rady Gubernatorów Fed, a chwilę później 2005 – 2006 przewodniczącym prezydenckiej Rady Doradców Ekonomicznych. Tak więc sensacją przed kilkoma dniami okazał się news, iż Ben Bernanke został laureatem… tegorocznego Nobla z ekonomii za „badania nad bankami i kryzysami finansowymi”. Jak względne są tego typu oceny, pokazuje w znakomitym artykule „Bernanke winien kryzysu” Steve Keen z University of Western Sydney.

Zakres naszego artykułu (nie tak znakomitego jak przywołany powyżej)  nie pozwala na rozwinięcie wątku noblowskiego, a szkoda, bo aż nas korci do odniesienia się do pozostałych dwóch tegorocznych ekonomicznych Noblistów. No ale jeśli Nobel jest za badania rozpoczęte w latach 80., a objaśniają one m.in.,  jak plotka może przyczynić się do upadku banków, dlaczego banki nie powinny upadać oraz dlaczego w razie czego rząd ma być pożyczkodawcą ostatniej szansy dla banków (czytaj: z pieniędzy podatników ma ratować banki w potrzebie), to nie mamy pytań. Nie mamy też wątpliwości, że członkowie Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk przed przyznaniem tegorocznego Nobla nie przeczytali artykułu prof. Keena, a szkoda, bo decyzja mogłaby i powinna być inna. Zresztą lista osób, które nie przeczytały, jest z pewnością dużo dłuższa, co obserwujemy na co dzień w wypowiedziach tzw. ekspertów ekonomicznych na temat otaczającej nas sytuacji inflacyjno-stopowej.

Tym niemniej na naszym podwórku na Nobla, choć tylko w potocznym znaczeniu, zasługuje prof. Witold Orłowski, który w niedawnym wywiadzie, który staraliśmy się czytać ze zrozumieniem,  podjął się próby zdefiniowania zjawiska kryzysu: „Kryzys to nie jest kategoria ekonomiczna. Choć nie ma definicji, ludzie doskonale wiedzą, kiedy się zaczyna. – To jest zjawisko psychologiczne, moment, w którym większość z nas czuje, że jest kryzys. Nawet, jeśli czynniki ekonomiczne tego nie pokazują. W Polsce odczucie, że kryzys zbliża się wielkimi krokami, jest dość powszechne.” Pozostała część wywiadu nie odbiega od kanonu wypowiedzi nt. nadchodzącego kryzysu, więc nie cytujemy. Subtelnie tylko zauważymy, że zjawisko niezdefiniowanego póki co kryzysu jest globalne, a my mimo przyfrontowego położenia mamy bezrobocie na drugim najniższym poziomie w Europie, a PKB za I kw. br. wyniósł 8,6 proc., za II – 5,8 proc. Wróżeniem z fusów są pojawiające się prognozy na rok 2023, choćby w wydaniu Banku Światowego, MFW czy różnych innych lobbystów para instytucjonalnych, jak choćby S&P czy Moody’s.  No chyba że oni już wiedzą (powinni), kiedy się skończy wojna na Ukrainie, a wtedy zacznie się wzrost typu „jazda bez trzymanki”.

A propos kryzysu. W ciężkim kryzysie w Polsce z pewnością znajdzie się branża pożyczkowa, co jest efektem przyjęcia przed chwilą przez Sejm ustawy antylichwiarskiej, wprowadzającej szereg regulacji i ograniczeń dla firm pożyczkowych. Batalia w tej sprawie trwała wiele lat, a lobby pożyczkodawców nie ustawało w wysiłkach na rzecz co najmniej odroczenia wdrożonych właśnie rozwiązań. Mimo że skala patologii w działaniach firm pożyczkowych (nie zawsze i nie wszystkich) była i jest ogromna, tzw. eksperci nie ustawali w wysiłkach na rzecz wskazania doniosłej roli systemu „chwilówek” i tp. „instrumentów” w finansowaniu niedomykających się budżetów domowych mało zamożnych obywateli. O sile lobby finansowego niech świadczy prawie 20 letni okres batalii o wprowadzenie wspomnianej ustawy regulacyjnej dla pożyczkodawców. Kolejny przykład pokazujący, jak ważne jest edukacja ekonomiczna wprowadzona do szkół już od najmłodszych lat, a także przepisy wymuszające określone procedury udzielania pożyczek od badania zdolności pożyczkowej zaczynając. Dla zainteresowanych więcej tu.

Naiwność osób korzystających z różnych form pożyczania pieniędzy nie ustępuje skali łatwowierności  osób szukających atrakcyjnych form lokowania zasobów.  Kapitalnym przykładem z naszego rynku jest przywołana przez DGP sprawa funduszu Rockbridge Lokata Plus, cytujemy: „Ponad jedną czwartą zainwestowanych środków mogli stracić w miesiąc klienci funduszu Rockbridge Lokata Plus. Niewiele wskazuje na to, że posiadacze jednostek funduszu byli świadomi jego niestandardowej polityki inwestycyjnej.”. I dalej: „Opisana hermetycznym językiem i wyrażona dość skomplikowanym wzorem, niepozorna na pierwszy rzut oka zmiana metody zaangażowania na metodę absolutnej wartości zagrożonej (VaR) pozwoliła funduszowi Rockbridge Lokata Plus zwiększyć dźwignię finansową.” W zakończeniu artykułu cytowany jest prezes funduszu: „(…) Wszelkie nieuprawnione insynuacje zmierzające do podważenia dobrego imienia Rockbridge TFI spotkają się ze zdecydowaną reakcją towarzystwa.” Nic tylko obserwować, co będzie dalej.

Ale to drobiazg wobec rozmachu i innowacyjności naszego rodaka Romana Ziemiana, twórcy klasycznej piramidy finansowej Future Net, o czym znów DGP: „W biznes uwierzyło wielu inwestorów z całego świata – szacuje się, że nawet 3,5 mln osób (w tym ok. 100 tys. z Polski, które mogły stracić łącznie ponad 200 mln zł).” Twórcy nie uda się pociągnąć do odpowiedzialności wobec faktu, że już został aresztowany, co nota bene zepsuło mu imprezę wizerunkową: „Włoska agencja zajmująca się zwalczaniem przestępstw gospodarczych Guardia di Finanza zatrzymała Romana Ziemiana, współtwórcę piramidy finansowej FutureNet. Funkcjonariusze zrobili to, gdy Polak stał na podium po wygranym wyścigu organizowanym w ramach ligi Ferrari Challenge”. Nasz UOKiK też zaangażował się w sprawę, bowiem już w 2019 roku uprzedzał przed angażowaniem się w ten „projekt”, by na początku 2021 roku nałożyć karę finansową na youtubera promującego nadmiernie wspomnianą piramidę. Z powyższego wniosek, że trzeba uważać na to, co i gdzie się mówi, szczególnie gdy pieniądze są w tle. Pytanie czy przywołany wyżej casus ukarania naganiacza w wykonaniu UOKiK to ostrzeżenie dla prących na szkło krytyków jedynie słusznej polityki, która ma uchronić nas od nie dość zdefiniowanego zjawiska nie daj Boże kryzysu.

Nota organizacyjna: planowaliśmy zakończyć ten cykl wcześniej, jednak życie przynosi coraz to nowe newsy, którymi nie sposób się nie podzielić z naszymi wiernymi Czytelnikami, tak ku przestrodze, jak i ku zachęcie. Spróbujemy w V odcinku (ostatnim?) rozwinąć kwestie tych przestróg i zachęt. No chyba że znowu coś się wydarzy…😊

Podziel się