Banki przemówią ludzkim głosem?

Jak ogromne znaczenie dla naszego codziennego funkcjonowania ma jakość języka, którym się komunikujemy, nie trzeba przekonywać nikogo.  Przy okazji: warto przypomnieć, że język polski należy do 25 największych języków świata i wśród języków UE znajduje się na szóstym miejscu. O ujmującej urodzie języka i jego roli dla efektywności komunikacji tak pisał guru polskich polonistów, prof. Stefan Reczek: „…mowa odnoszona do bliźnich powinna uwzględniać powszechnie uznane prawidła, zapewniające jej pełną zrozumiałość.”  Są co najmniej dwa obszary, gdzie ta zasada nie jest stosowana,  ba, pewnie nie jest nawet znana. Jeden to poletko fiskusa, a drugi – banków. Aż prosi się o tezę, że w jednym i drugim przypadku autorom (fiskusowi, bankowcom) nie chodzi o to, aby podatnik/klient banku rozumiał treści przepisów podatkowych, umów kredytowych itd., a nawet wręcz przeciwnie.

Przyczyną tego stanu rzeczy jest właśnie niezrozumiały dla przeciętnego obywatela język zastosowany w stosownych dokumentach. Język będący swoistym slangiem naszpikowanym terminologią ni to prawniczą, ni podatkową, której nie rozumieją nawet biegli w mowie i piśmie. Prof. Jerzy Bralczyk, wielki rycerz walczący o czystość języka polskiego, w znakomitym wywiadzie pisze: „Błędy gramatyczne, wielopiętrowe zdania, kaskadowe odesłania, nielogiczne definicje – tak wygląda projekt nowelizacji ustaw podatkowych w wersji przygotowanej przez Ministerstwo Finansów.” Cytuje też Pan Profesor kuriozalny tekst zapis projektu: „dodatkowe zobowiązanie podatkowe wynosi 10 proc. sumy składników wynikających z decyzji”, a „przez składniki rozumie się stwierdzenie w zakresie, w jakim wynika ono z zastosowania przepisów lub środków określonych w art. 58a par. 1”. Konia z rzędem temu, kto to skuma.

W Finansach dla Firm często – w imieniu naszych portfelowych firm – negocjujemy z instytucjami finansowymi (bankami, firmami leasingowymi) różne umowy. I często znajdujemy perełki podobne do tych wskazanych przez wspomnianego Rycerza Poprawnej Polszczyzny. Dosłownie przed paroma dniami prosiliśmy o wyjaśnienie tekstu (i znaczenia) zapisów pewnej popularnej gwarancji, bo mimo naszego solidnego bankowego doświadczenia nie mogliśmy zrozumieć intencji prawniczego poety.  Czy dziwić się, że w sytuacji, gdy przedsiębiorca działa bez wsparcia profesjonalnego doradcy, gdy zobaczy kilkunastostronicową umowę, pyta tylko, gdzie ma podpisać? Popełnia dwa błędy: pierwszy – obdarza bank zaufaniem, a tu musi być stosowana z wzajemnością zasada „ufaj i sprawdzaj”, i drugi: nie domaga się wytłumaczenia niezrozumiałych terminów, zwrotów itd., co może mieć fatalne skutki w przyszłości. Pisaliśmy o tym m.in. tu: O kocie  jeszcze będzie.

I oto stanie się światło, przynajmniej taki zamiar ma grupa banków wraz ze Związkiem Banków Polskich. Mianowicie „Związek  Banków Polskich oraz zrzeszone w nim instytucje chcą zmieniać język bankowy. W inicjatywie chodzi o to, by klienci rozumieli, co banki do nich mówią̨ i piszą.” Szczegóły tu:

Lepiej późno niż wcale. Będziemy sekundować dzielnie tej zacnej banków inicjatywie. Gdyby to było wcześniej, to może nikt by nie śmiał używać przeciw frankowiczom, z premedytacją wmanewrowanym w kredyty w CHF, prostackiego „widziały gały, co brały”. Słowa te w ustach tzw. ekspertów, nawet z profesorskimi tytułami, pozostawały jakże często w niewybrednym związku z członkostwami w radach nadzorczych tychże banków. No cóż, pecunia non olet

I żeby nie było tak poważnie, bo przecież mamy wakacje, to przypomnijmy, co można zrobić w ramach poprawiania urody języka polskiego – oto jak poeta Julian Tuwim w języku polskim przedstawił swoją wersję à la Leśmian (też poeta) skądinąd znanego utworu literackiego pt. „Wlazł kotek na płotek”, tu fragment tylko:

Na płot, co własnym swoim płoctwem przerażony,­
Wyziorne szczerzy dziury w sen o niedopłocie,
Kot, kocurzak miauczurny, wlazł w psocie-łakocie
I podwójnym niekotem ściga cień zielony.
A ty płotem, kociugo, chwiej,
A ty kotem, płociugo, hej!

Objawiony wyżej talent do przewrotności językowej Tuwim mógł wynieść z domu, co by nie było jego ojciec był… bankowcem. A poeta, giętki język posiadając, potrafił używać także prostych i zrozumiałych słów, czemu dał wyraz choćby w wierszu, „…w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich, aby go w dupę pocałowali”. Mając na względzie powyższą wiedzę o różnych obliczach urody języka polskiego z tym większą niecierpliwością czekamy na efekty przemawiania banków do ludu piękną i zrozumiałą polszczyzną. Dzięki temu nie kupimy kota w worku, a i banki  tak łatwo nie wykręcą kota ogonem. Miau!

Podziel się